No! Wena mi wróciła! Znowu są opisy! ♥♥
I wgl jakiś taki długi ten rozdział mi się wydaje... Ostatnio na polskim pani powiedziała, że buduję za długie zdania... No kurwa, życie xD Pisze opo i kocham opisy- inaczej nie umiem. ^ ^
***
Gdy o dziesiątej rano do mojego pokoju wtargnął Yahiko i
cały czas rozmawiając z Konan przez telefon, bezceremonialnie odrzucił ze mnie
ciepłą kołdrę, po czym poderwał jednym ruchem na nogi, myślałem, że mu jebnę.
Potem bez zbędnych wyjaśnień skinął na szafę, każąc mi się ubrać. Wciąż gadał z
dziewczyną - omawiali „coś, co na pewno mu się spodoba, chociaż będzie chciał
to ukryć pod wkurwioną miną, tak, na pewno tak będzie”. Gdy już się
ubrałem, stanąłem przed nim, oczekując wyjaśnień, cóż jest tak ważne, że
niezwłocznie musiał tu przyleźć i zawracać mi dupę, a tym samym wyrwać ze
słodkich objęć Morfeusza. Zamiast tego kazał mi wypierdalać i nie wracać,
dopóki nie zadzwoni. W ciągu ułamka sekundy znalazłem się więc na dole i nim
zdążyłem w jakikolwiek sposób zaoponować, zostałem brutalnie wypchnięty za
drzwi, które następnie zatrzasnęły się za mną z głośnym hukiem.
Załomotałem pięścią w drewnianą powierzchnię, nawołując rudego.
– Yahiko, kurwa! Nie mam bu… – przed oczami mignęła mi
twarz chłopaka, a po chwili czarne
trampki rąbnęły o moją klatkę piersiową. Potem ponownie rozległ się łoskot
zamykanych gwałtownie drzwi i zgrzyt przekręcanego zamka. – …tów… –
dokończyłem, ściskając szmaciaki w dłoniach.
Bez
określonego celu szwendałem się po mieście już od dobrych czterech godzin.
Jakieś pół godziny temu zaczęło padać, a aktualnie lało jak z cebra. Obok mnie
co chwila przebiegali jacyś ludzie, kierując się do wszelkich możliwych bram i
sklepowych daszków, byleby tylko schronić się przed rzęsistymi strumieniami
deszczu.
Szedłem przed siebie, nie zważając na obijających się o
mnie przechodniów, przy każdym zderzeniu rzucających niedbałe „przepraszam”.
Nie śpieszyłem się, bo po co? I tak byłem już mokry. Uniosłem wzrok znad
czubków butów i zmrużyłem oczy, starając się rozpoznać coś pośród deszczowej
mozaiki. Wiem gdzie jestem - jest dobrze. Uniosłem głowę w górę, przyglądając
się szaremu, zachmurzonemu niebu i westchnąłem ciężko. Żeby ósmego, kurwa,
listopada tak lało… Akurat w moje urodziny. Podłe. Co gorsza, Yahiko się nie
odzywał i raczej nie zapowiadało się na to w najbliższym czasie. Teraz pewnie
gździ się z Konan po kątach, urzędując sobie w moim ciepłym, suchym domu i ma w
dupie los swojego przyjaciela, zdanego na łaskę pogody… Biedny ja.
Westchnąłem ponownie, użalając się nad swoim parszywym
losem.
Oczywiście w ogóle nie podejrzewałem przyczyny
takiegoż traktowania. Bo przecież wszyscy zawsze słuchają, gdy mówię, że nie robię
urodzin i całą tą szopkę razem z tortem, świeczkami, idiotycznymi życzeniami,
słitaśnymi prezencikami i do porzygu cukierkowym przyjęciem „niespodzianką” -
które z niewiadomych przyczyn nią nie jest - mogą wsadzić sobie w dupę,
czy gdzie tam chcą.
Teraz zrobię im scenę i będą mieli wyrzuty sumienia, bo
wywalili mnie z domu na ulewę!
Tak, właśnie tak zrobię! A co?!
Uśmiechnąłem się złośliwie pod nosem, przymykając w
geście samozadowolenia oczy. Byłem taki zajebisty… Sprytny, inteligentny,
zaradny…
Nagle odbiłem się od kogoś, prawie zaliczywszy glebę. Na
szczęście utrzymałem się na nogach. Taki kurwa matrix, czaicie? Spojrzałem na
moją przeszkodę i - jak zwykle zresztą na jego widok - mina mi zrzedła.
Best urodziny, cholera, ever.
– Oooo, Akasuna… Wyglądasz obrzydliwie. Zupełnie jak
zmokły, rudy kogut. – mruknął kąśliwie blondyn, lustrując mnie z wyższością
wzrokiem.
– Widzę, że znasz się na drobiu… Jak na wieśniaka
przystało. – pochwaliłem. W odpowiedzi uśmiechnął się wymuszenie i cisnął we
mnie morderczym spojrzeniem. Odpowiedziałem tym samym. Nie chciało mi się teraz
kłócić z tym czubkiem. No bardzo, kurwa, sorry. Mam ciekawsze zajęcia. Na
przykład spacerowanie w deszczu i kontemplowanie nad sensem swojego istnienia.
Ta, to zdecydowanie bardziej wciągające niż strzępienie nerwów na byle blond
idiotkę.
Zerknąłem w dół. Z płytkiej kałuży wystawały połyskujące
klucze od mieszkania. Pewnie frajer zgubił, jak we mnie wlazł. Bez słowa
schyliłem się i podniosłem zgubę chłopaka, następnie wciskając mu ją w wolną
dłoń. Ukradkiem prześlizgnąłem się wzrokiem po foliowej reklamówce, którą
dzierżył w drugiej. Wypchana była, a jakże by inaczej, najróżniejszymi z
różnych słodyczy. Niektórych istnienia nawet nie podejrzewałem.
– To chyba twoje. – stwierdziłem i wyminąłem
zdezorientowanego chłopaka.
– Akasuna, wchodzisz? – usłyszałem. Zerknąłem na niego
jak na idiotę. Że kurwa co proszę? On mnie do siebie zaprasza? Tak z własnej,
nieprzymuszonej woli?
W myślach oceniłem sytuację, szukając wszelkich,
możliwych haczyków.
Podejdźmy do sprawy racjonalnie - to idiota,
prawdopodobnie obłąkany. Na dodatek ze spaczonym mózgiem, bo przecież
‘sztuka-to-chwila’ mówi samo za siebie.
– Eeee, nie? – odparłem pytaniem na pytanie. – Jeszcze
mnie nie posrało. – dodałem wyniośle i zacząłem odwracać się w stronę, w którą
szedłem poprzednio.
– Akasuna, uwa… – Nim dokończył, kątem oka dostrzegłem
jeszcze tylko, jak jakieś auto, mknąc w nieznanym mi kierunku i zawadzając
kołami o pokaźnych rozmiarów jeziorko, tworzące się na jezdni, wzbija w górę
potężną fontannę brudnej wody. – Uważaj... – mruknął i parsknął śmiechem.
Zamrugałem zdezorientowany, podczas gdy mój mózg w dalszym ciągu przetrawiał
nadmiar informacji o tym, co właśnie się wydarzyło. Wyplułem z ust szczątkowe
ilości wody, która przypadkiem się tam dostała, w dalszym ciągu tępo wpatrując
się przed siebie. – No, to nara! – blondyn zaśmiał się pod nosem i skierował do
starej kamienicy. Przymknąłem oczy, zaciskając w pięści drżące z zażenowania i
złości dłonie.
– Poczekaj. – wycedziłem.
Poczekał.
Z trudem przechodziło mi to przez gardło, ale…
– Mogę wejść?
– Ale jak naświnisz, to sprzątasz! – zastrzegł i skinął
głową w kierunku budynku.
Zdjąłem
przemoczone trampki i rozglądając się ukradkiem, żeby nie było, ze jestem
ciekawy jak mieszka - bo nie jestem! - przeszedłem do pokoju, który zdaje się
robił jednocześnie za salon i jadalnię. Deidara przepchnął się obok mnie i
przeszedł do kuchni, po chwili odstawiwszy zakupy na blat szafki. Ściągnął
przez głowę mokrą bluzę i dłonią przeczesał lekko wilgotne włosy, by na powrót
odzyskały swoją naturalną „objętość”. Czyli nie były oklapnięte, jakby kto nie
załapał.
Potem zaczesał grzywę do tyłu, okiełznując tym samym misz-masz
na głowie i zerknął na mnie.
Zreflektowałem się szybko i chrząknąłem cicho, odwracając
od niego wzrok.
– Serio mieszkasz sam. – stwierdziłem zdumiony,
prześlizgując się wzrokiem po pokoju.
– Co w tym dziwnego? – parsknął, wyjmując z siatki
produkty i chowając je po poszczególnych półkach.
– Myślałem, że się zgrywasz. – Wzruszyłem ramionami i
odgarnąłem z oczu mokre kosmyki, uparcie drażniące końcówkami moją skórę.
Skrzywiłem się, gdy odsunąłem od czoła dłoń, a ta okazała się całkowicie mokra.
Zupełnie, jakbym właśnie wyciągnął ją spod odkręconego kranu. Kątem oka
dostrzegłem, jak Motoharu przemyka się po cichu do jakiegoś pokoju. Moment
potem wrócił z ręcznikiem i jakimiś suchymi ubraniami. Podał mi je bez krzty
zainteresowania.
– Trzymaj.
– A ty co? – prychnąłem, przyglądając się podejrzliwie
ubraniom. Zawszone, czy jak?
Coraz bardziej mnie zdumiewał…
– Dzień dobroci dla zwierząt. – rzucił od niechcenia,
choć na jego usta wkradł się złośliwy uśmieszek. – Tam masz łazienkę. –
poinstruował mnie, wskazując na białe drzwi z małym okienkiem z mlecznego
szkła.
Zamknąłem się od środka i zacząłem ściągać przemoczone
ciuchy. Do umywalki wycisnąłem nadmiar wody.
Wsunąłem na siebie dresowe spodnie i - o zgrozo! -
turkusowy tiszert z napisem „BANG!”. Profanacja… Nogawki musiałem wywinąć dwa
razy, z kolei bluzka wisiała na mnie jak worek. Ale przynajmniej były suche…
Spojrzałem tęsknie na moją permanentnie czarną koszulkę i równie czarne spodnie.
Usiadłem na brzegu wanny i pochyliłem się do przodu,
zakładając na głowę ręcznik. Zacząłem nim energicznie pocierać powierzchnię
włosów, coby się choć odrobinę osuszyły. No bo, bez przesady, nie mam zamiaru
korzystać z jego suszarki… Nie spoufalajmy się może, okej? To mimo wszystko
wciąż Deidara!
Przeczesałem palcami czuprynę. Szczotki nie miałem, a
wszawicy czy innego kurestwa załapać od niego nie chcę. Po doprowadzeniu się do
względnego porządku, z ciężkim westchnięciem na ustach wyszedłem z łazienki i
skierowałem się w głąb „salonu”. W moje oczy rzuciła się ściana działowa,
której wcześniej nie zauważyłem. Na całej jej powierzchni widniało olbrzymie,
barwne graffiti.
Zafascynowany podszedłem bliżej, przyglądając się tej
cudnej grze kolorów, tworzących swoisty melanż barw w odcieniach od krwistej
czerwieni, poprzez ognisty pomarańcz, na głębokim granacie kończąc.
Zafascynowany musnąłem opuszkami palców gładką powierzchnię malowidła, chłonąc
wzrokiem każdy jego najmniejszy szczegół.
– Podoba ci się? Hm? – Usłyszałem koło ucha przepełniony
dumą szept Motoharu. Wzdrygnąłem się nieznacznie, odruchowo odsuwając dłoń od
ściany. Bez słowa skinąłem głową na potwierdzenie, a on uśmiechnął się szeroko.
Jego błękitne oczy rozjarzyły się błyskiem podekscytowania. – Chodź! – zawołał
i pchnął mnie w kierunku kolejnych drzwi. Nim zdążyłem jakoś zaprotestować,
byłem już w środku małego pokoiku. Zmarszczyłem brwi, oglądając się na niego
podejrzliwie, ale był zbyt zafascynowany… Czymś. Pokręciłem głową z dezaprobatą
i odwróciłem wzrok z powrotem na pokój. Dopiero teraz dostrzegłem tubki farb i
zużyte przyrządy rzeźbiarskie, upchnięte w kącie, tuż obok potężnej, przeszklonej
gablotki z różnych rozmiarów i kształtów, własnoręcznie tworzonych rzeźb. Na
środku prostopadłej ściany znajdowało się stare, wysłużone biurko, a tuż obok i
nad nim kolejne półki. Tym razem zapełnione różnych rozmiarów słoiczkami i
pojemniczkami. Farby, rozpuszczalnik, wszystko poupychane w jednym miejscu.
Przeniosłem wzrok niżej, na drewniany blat. W rogu, obok
bocznej ścianki szafki, miał swoje miejsce zużyty słoik po jakimś gotowym daniu,
z którego dumnie prężyły się różnych rozmiarów i kształtów szpachelki do gliny,
każdej możliwej grubości pędzle, nożyki i kilka innych skarbów, których nazw
nawet ja nie kojarzyłem. Możliwe, że sam je stworzył dla własnego użytku. Moje
spojrzenie spoczęło w końcu na środku biurka. Czekało tam sporawe pudełko
gotowej do rozrobienia gliny.
– I co myślisz? – Jego głos znowu wyrwał mnie z zadumy. Z
tą różnicą, że teraz bezceremonialnie podszedł do mnie - zdecydowanie za blisko
- i położył dłonie na ramionach, nachylając się do mojego ucha. Jego włosy
delikatnie musnęły mój policzek, szyję i obojczyk, wywołując przyjemny dreszcz.
– Straszny masz tu… Syf. – mruknąłem po chwili
zastanowienia i zerknąłem na niego. Spiorunował mnie wzrokiem, a cała
ekscytacja nagle się ulotniła, ustępując miejsca zawistnemu spojrzeniu i
grymasowi niezadowolenia. – No co? – burknąłem niewinnie. Pytał, to odpowiadam!
– Gówno. – warknął obrażony i wyminął mnie, kierując się
do biurka. Bez słowa usiadł na krześle, wydobywając z pudełka glinę. Zaczął ją
powoli rozrabiać.
Przyglądałem się w milczeniu jego plecom. Po ich
krzywiźnie swobodnie spływały długie, blond włosy, które wcześniej związał w
niedbałą kitkę. Obserwowałem ruchy jego ramion i grę prężących się mięśni rąk.
Po chwili namysłu podszedłem nieco bliżej i ulegając własnej ciekawości,
zajrzałem mu przez ramię. Na jego twarzy malowało się skupienie, jakiego
jeszcze nigdy u niego nie widziałem. Z oczu biła pasja, którą obdarzał każdy,
najmniejszy nawet kawałek gliniastej masy, która z minuty na minutę nabierała
coraz bardziej fantazyjnych kształtów. Przygryzł lekko dolną wargę i zmarszczył
brwi, uważnie badając wzrokiem zaczątek rzeźby. Milimetr, po milimetrze,
rozplanowując w myślach każdy kolejny ruch dłoni i palców.
Nie miałem odwagi, ani chęci mu teraz przerywać. Chyba
mnie nawet nie zauważał, pochłonięty swoim zajęciem. Minęła pierwsza godzina, a
masa coraz bardziej przywodziła na myśl chińskiego smoka. Wężowy tułów bestii
wyginął się w spiralę, a szyja zakończona najpiękniejszym pyskiem, jaki
kiedykolwiek widziałem, prężyła się dumnie. Otwarte szczęki, okolone gęstym
pióropuszem ukazywały rządek zębów i długi jęzor.
Po kolejnej pół godzinie, chłopak sięgnął po cieniutką
szpachelkę i w skupieniu zaczął tworzyć na powierzchni smoczego ciała
delikatne, drobniutkie łuski. Jedna za drugą, niemalże identyczne. Dłoń mu
nawet nie drgnęła.
– Chcesz? – mruknął nagle.
– Co? – spytałem głupio, przyglądając mu się tępo. Uniósł
kąciki ust w kpiącym uśmieszku i odsunął się od rzeźby. Obrócił się do mnie,
wyciągając przed siebie dłoń ze szpachelką.
– Spróbować.
– Nie… Nie umiem. – bąknąłem.
– Hm? Czy ja dobrze słyszę? Akasuna czegoś nie potrafi? –
prychnął prześmiewczo, obdarzając mnie wyzywającym spojrzeniem.
– Rzeźbię w drewnie. Nie chcę ci zjebać roboty…
– To prawie to samo. Tylko materiał inny. – Wzruszył
ramionami i wstał gwałtownie. Błyskawicznie znalazł się za mną i mocnym
pchnięciem zmusił do zajęcia jego miejsca. Bez oporów podał mi drewniane
narzędzie, którym wcześniej pracował. – No, dalej. Pokażę ci moją sztukę. –
mruknął.
***
W
myślach przeklinałem chwilę, gdy wpadłem na pomysł, żeby dać mu dobrać się do
rzeźby. Szło mu… Beznadziejnie. Cudem powstrzymywałem się od zabrania mu
szpachelki i zaprzestania bezczeszczenia mojego dzieła. Przecież rzeźbił w
drewnie! Więc czemu, czemu do cholery, nie potrafił zrobić dobrze chociaż jednej
łuski? Jednej, pierdolonej, łuski!
Kiedy przypadkiem wbił drewniane ostrze w brzuch smoka i
tak już opiewający w niezliczoną ilość „rysek”, a potem posłał mi
przepraszający uśmieszek, nie wytrzymałem.
W przypływie desperacji wymaszerowałem twardo z pokoju,
zostawiając zdezorientowanego Akasunę tak, jak siedział i po kilku sekundach
wróciłem z taboretem. Postawiłem go tuż obok krzesełka i usiadłem na nim.
Inaczej się tej sieroty nie da nauczyć!
Wyciągnąłem rękę i bez zbędnych ceregieli chwyciłem dłoń,
w której trzymał szpachelkę. Wzdrygnął się nieznacznie, nawet na mnie nie patrząc.
No cóż. Nie moja wina, że jest kompletnym beztalenciem.
– Patrz. – prychnąłem oburzony i poprowadziłem delikatnie
jego dłoń. Drżał lekko, więc wzmocniłem uścisk. Nie mogłem przecież pozwolić,
żeby jeszcze bardziej zjebał tego smoka. Z moją pomocą pokrywał łuskami kolejne
centymetry smoczej skóry. Po kilkunastu minutach załapał i teraz robił to
samodzielnie. Oczywiście nie tak zajebiście, cudownie i w ogóle nieskazitelnie,
jak ja… Ale było zadowalająco, a to już spore osiągniecie jak na rudego
kurdupla nie mającego pojęcia o prawdziwej sztuce…
Oparłem się wygodniej na biurku, podpierając brodę na
zgiętej w pięść dłoni i śledziłem poczynania Sasoriego. W mojej obecności
wydawał się być nieco zmieszany. Ze znudzeniem zlustrowałem całą jego postać i
stwierdziłem z rozbawieniem, że koszulka wisi na nim jak worek na strachu na
wróble. Uśmiechnąłem się pod nosem na to porównanie, gdy mój umysł wytworzył błyskawicznie
obraz Akasuny stojącego na polu i robiącego za straszaka. Boże, co to było w
ogóle…
Zmieniłem pozycję, nonszalancko opierając się plecami o
biurko, na którego blacie ułożyłem oba łokcie. Zacząłem rozglądać się po
pracowni, aż mój wzrok spoczął w rogu, na niskim stosiku zużytych farb,
przyrządów rzeźbiarskich i innych pierdów. Może rzeczywiście miał trochę
racji? Nie zaszkodziło by w sumie posprzątać… Oczywiście nie zrobię tego teraz.
Niech sobie nie myśli, że obchodzi mnie jego zdanie… Jestem na swoim terenie,
nie musi czuć się pewnie, tak jak zawsze i zgrywać ważniaka i wielkiego
„artystę”. Nie tutaj!
– Skończyłem… Chyba. – wyrwał mnie z zamyślenia.
Zerknąłem na niego kątem oka, a potem przybliżyłem się, oceniając jego robotę.
No… Było wcale nieźle.
– I ty siebie nazywasz artystą? – prychnąłem, wyciągając
z szuflady cienką wykałaczkę. – Tu, tu, tu i tu.. i jeszcze tu. Co to według
ciebie jest? – Wskazałem na kilka łusek, większych i nieco bardziej krzywych,
niż reszta.
– No…
– To się nazywa gówno, Akasuna! – odpowiedziałem za niego,
otworzyłem kolejną szufladę i wydobyłem z niej kilka małych petard. Ignorując
zdezorientowane spojrzenie, które mi posyłał, bezceremonialnie wepchnąłem je do
pyska i na całej długości brzucha smoka. – Ale nie martw się, jeszcze jest
nadzieja, żeby zrobić z tego prawdziwą sztukę! – mruknąłem,
unosząc rzeźbę w obu dłoniach. Podszedłem do okna, otworzyłem je i sięgnąłem do
kieszeni spodni po zapalniczkę.
– Co ty… – wydukał, całkowicie zbity z pantałyku. Bez
słowa odpaliłem zapalniczkę i trzymając w jednej dłoni rzeźbę, zacząłem
przysuwać płomień do lontów. – Czekaj, nie! – krzyknął, ale było już za późno.
Posypały się iskry, a ja zamachnąłem się i wyrzuciłem smoka przez okno. Akasuna
zszokowany doskoczył do okna. Śledził wzrokiem wirujący w powietrzu biały
kształt, do póki ten nie rozleciał się na kawałeczki, w towarzystwie huku i
kolorowych iskier, rozlewających się na tle szarego, deszczowego nieba. –
Posrało cię? – jęknął, obracając się do mnie. Zerknąłem na niego pytająco. Z
moich ust nie schodził szeroki uśmiech. – Jesteś jebnięty jakiś. – stwierdził
sztywno.
– Pierdolisz… Widziałeś te barwy? Te kolory, tą ulotność…
Coś pięknego...
– Hmpfh! – parsknął kpiąco, dumnie krzyżując ręce na
piersi. – Chyba ci się coś pomyliło. Coś, co jest nietrwałe nie może być
piękne!
– Jak to nie?! A wybuch?! Jak widziałeś, to masz mega
szczęście, a jak przegapiłeś, to kurwa pech i spierdalaj! To jest właśnie
wyjątkowe, cudowne, niezapomniane!
– Piękno może być zawarte tylko i wyłącznie w czymś, co
przetrwa na wieki! Tak, żeby każdy mógł je podziwiać! Nie uważasz, że to
cudowne, gdy coś co kochasz, może trwać wiecznie!? To właśnie jest prawdziwe
piękno! To… – przerwał nagle. Przymknął oczy i krzywiąc się nieznacznie,
zatoczył się. Kurczowo przytrzymał się ściany. Uniósł dłoń do skroni i zaczął
je rozmasowywać, oddychając przy tym głęboko.
– Co ty…? – mruknąłem, marszcząc brwi i przyglądając mu
się podejrzliwie. – Ej, Akasuna, co z tobą?
– Nic… – bąknął – Trochę mi słabo to wszystko. – odparł
wymijająco. Nie chciał gadać, czaję.
– Połóż się, jak chcesz. Albo nie wiem, po taryfę
zadzwoń, czy coś. – wzruszyłem ramionami i skinąłem głową w kierunku salonu,
gdzie stała kanapa. Bez słowa wyminął mnie, kierując się do drugiego pokoju. W
drzwiach ponownie się zachwiał i byłby się wyjebał, gdybym go nie podtrzymał
pod ramię. – Pewny jesteś, że to tylko „osłabienie”? – sarknąłem kąśliwie, a on
tylko zmroził mnie spojrzeniem.
– Chyba lepiej wiem, co mi dolega. Nie jesteś jebanym
lekarzem. Po prostu muszę odpocząć, zaraz mi przejdzie. – warknął oschle. W
milczeniu podprowadziłem go do kanapy, przez cały czas obserwując podejrzliwie
kątem oka. Coś często było mu słabo. Już się to zdarzyło, pamiętam doskonale!
Wtedy, na ulicy, gdy wracałem od Siwego... Oczywiste było, że coś ukrywał.
Akasuna położył się z ciężkim westchnięciem na plecach i
zamroczonym wzrokiem prześlizgnął po ścianie, zatrzymując go na oknie - nadal
lało. Usiadłem obok na stole, patrząc na chłopaka wyczekująco. Przeniósł
spojrzenie na mnie.
– Jesteś w stu procentach pewny, że mi tu zaraz nie
zejdziesz? Nie potrzebne mi do szczęścia gliny. – mruknąłem, mrużąc czujnie
oczy. Prychnął pod nosem, zasłaniając dłonią oczy, zupełnie jakby były wrażliwe
na jasne światło i uśmiechnął się kpiąco.
– Dzięki z troskę, ale nic mi nie będzie. – sarknął.
– Jasne… Co tu w ogóle robiłeś?
– Stalkuję cię, czy to nie oczywiste?
– Ta, nie zdziwiłbym się, przecież wszyscy na mnie
lecą... A teraz serio - po cholerę tu przylazłeś? – drążyłem dalej. Ach, ta
moja ciekawość. Współczuję ludziom w moim otoczeniu. Tak, nawet jemu!
– Wywalili mnie z domu. Planują przyjęcie niespodziankę,
o którym oczywiście nie mam zielonego pojęcia… – zaśmiał się cicho.
– Przyjęcie…? – spytałem tępo, wpatrując się w niego nic
nierozumiejącym wzrokiem. Odsunął dłoń od czoła i oczu i spojrzał na mnie jak
na kretyna.
– Tak, przyjęcie. W urodziny zazwyczaj się je urządza,
jakbyś nie wiedział.
– Urodziny… Aaaa… O! Masz dziś urodziny?! –
wytrzeszczyłem na niego oczy. Posłał mi wymuszony uśmieszek i przyklasnął z
uznaniem. Ociekało to takim sarkazmem i ironią, do jakich chyba tylko on był
zdolny. – Hmmm… Wszystkiego najgo… Najlepszego. – poprawiłem się szybko. No
przecież nie będę się znęcał nad niedysponowanym, rudym kurduplem. Żadna
frajda. Poczekam, aż wydobrzeje.
– Wal się. – mruknął, ponownie zasłaniając dłońmi twarz.
Zauważyłem, że znacznie pobladł, a wzrok - z tego co
udało mi się przez tę krótką chwilę dostrzec - dalej miał zamroczony. Jak w
gorączce. To zdecydowanie nie było zwykłe osłabienie.
Zostawiłem
go w spokoju i poszedłem uprzątnąć miejsce pracy. Pudełko po glinie wylądowało
w stosiku w kącie pokoju, a szpachelka po oczyszczeniu wróciła do słoika.
Wilgotną szmatką otarłem powierzchnię biurka. No, na razie wystarczy.
Więc wywalili go z domu, bo ma urodziny i robią mu
przyjęcie, hmm? Współczuję, nie lubię niespodzianek. Ciepnąłem ścierkę do wanny
i skierowałem się do kuchni. Prechodząc salonem, mój wzrok mimowolnie odbiegł w
stronę Sasoriego. Akasuna… Spał. Niedowierzając w to, co widzę, podszedłem
bliżej żeby przekonać się, czy na serio zasnął. Nachyliłem się nad nim,
marszcząc podejrzliwie brwi. W każdej sekundzie gotowy byłem odskoczyć, gdyby
jednak udawał, żeby dla żartów jebnąć mnie czołem w łeb, lub zrobić coś równie
kretyńskiego. Chociaż to bardziej w stylu Hidana.
Zasnął. Naprawdę zasnął… Jego pierś, na której spoczywała
smukła dłoń, unosiła się od miarowego, spokojnego oddechu. Przyglądałem mu się
w milczeniu. Nieznośne kosmyki gęstych, czerwonych włosów opadały na jego czoło
i częściowo na zamknięte oczy, okalając szczupłą twarz chłopaka ognistą
aureolą. Ciemne rzęsy rzucały delikatny cień na gładkie, blade policzki. Nieświadomy
własnych czynów przykucnąłem obok, opierając się jedną dłonią na siedzeniu sofy,
a drugą uniosłem i delikatnie odgarnąłem z jego oczu włosy. Gdy mój palec
musnął odrobinę jego skórę, poruszył się i mruknął coś pod nosem. Jak oparzony
zabrałem rękę, ale na szczęście się nie obudził. Odetchnąłem z ulgą, z powrotem
zwracając spojrzenie na jego twarz. Mój wzrok spoczął na kusząco rozchylonych
wargach, a w głowie zakołatała się nieśmiała myśl, że może mógłbym…
Jeb, jeb, jeb - rozległo się walenie w drzwi i po chwili
do środka wparowała Blue. (Trolololo! ♥)
– Deidara! Chodź! Musisz gdzieś ze mną… – przerwała, zastając mnie w bardzo ciekawych
i jednoznacznych okolicznościach. Zamrugała kilka razy, przyglądając mi się
zdezorientowana, a potem przeniosła wzrok na Sasoriego. I tak kilka razy.
Zerkała to na niego, to na mnie. – Jestem nie w porę? – mruknęła w końcu,
obdarzając mnie chytrym uśmieszkiem. Zacisnąłem usta w wąską kreskę i
błyskawicznie odsunąłem się jak najdalej od kanapy.
– O-Oczywiście, że nie! – warknąłem zażenowany. Co za
wstyd, co za wstyd! Teraz na pewno nie da mi spokoju! Głupi, głupi Sasori i
głupia chwila słabości! – Po co
przyszłaś? – wydukałem, odciągając ją do przedpokoju.
– Nie ważne. Jedziesz ze mną. Obaj jedziecie.
– On się źle czuje. – wypaliłem, nim zdążyłem ugryźć się
w język. Ponownie posłała mi chytry, złośliwy uśmieszek i spojrzenie pod
tytułem „a nie mówiłam?”.
– Awww, martwisz się o niego! – pisnęła, szczypiąc mnie w
policzek i uśmiechając się przy tym rozkosznie. Odsunąłem jej dłoń jak najdalej
od swojej twarzy, krzywiąc się z bólu.
– NIE!
– I co? Przenocujesz go? – sarknęła, unosząc zawadiacko
brwi. Zdaje się odebrała mój protest, jako „tak”. Co ja, baba jestem, żeby
myśleć jedno i mówić drugie? Niby czemu miałbym się o niego martwić, hę?!
– NIE!
– To nie marudź. Idź obudź swoją Śnieżkę i jedziemy.
Hidan czeka na parkingu. – pogoniła mnie. Westchnąłem ciężko. Laski… I weź tu
przemów takiej do rozumu. Ona i tak zawsze będzie wiedzieć lepiej. Klnąc pod
nosem wróciłem do salonu i zamaszystym krokiem podszedłem do sofy, na której w
dalszym ciągu drzemał sobie Sasori. Zmierzyłem go zażenowanym spojrzeniem i
potrząsnąłem nim delikatnie. Nic.
– Akasuna! – syknąłem. – Akasuna, frajerze! – dodałem
głośniej, kiedy nie reagował. Znów żadnej reakcji. Obejrzałem się na Konan, spoglądając
na nią wkurwionym, pretensjonalnym wzrokiem. Zamyśliła się na chwilę, a potem
gestem kazała go pocałować. No chyba, kurwa, nie! Stuknąłem się w czoło, a ona
zachichotała cicho. Z ciężkim westchnięciem odwróciłem się z powrotem do
Sasoriego. Po chwili zastanowienia postanowiłem wytoczyć cięższe działa. –
Akasuna, chuju, lalki ci podpierdolili! – wrzasnąłem, a Konan plasnęła się w
czoło w akcie załamania. Momentalnie podniósł się do siadu i zdezorientowany
rozejrzał po pokoju. Zatrzymał wzrok na mnie. Uśmiechnąłem się cynicznie,
mrużąc kpiąco oczy. Prychnął pod nosem i przetarł oczy. – Wstawaj, królewno.
Jedziemy do ciebie. – żachnąłem się, ukradkiem zerkając na Blue. Zawzięcie
pisała z kimś esemesy.
– „MY”? – zmarszczył podejrzliwie brwi.
– Tsa. Podziękuj tej, tam. – przytaknąłem mu niechętnie i
wskazałem kciukiem na dziewczynę. Zerknął na nią, wychylając się zza mnie i
skrzywił się wymownie. Potem wstał z ociąganiem na nogi i bez słowa wyminął
mnie, kierując się do grzejnika, na którym suszyły się jego ciuchy.
Całą drogę
do jego domu przesiedzieliśmy sztywno na tylnym siedzeniu czarnej BM-ki Hidana.
Będąc pod stałym ostrzałem czujnych spojrzeń moich od siedmiu boleści przyjaciół,
nie miałem nawet odwagi zerknąć, czy odezwać się do Akasuny. On z kolei spoglądał
po całej naszej trójce zdezorientowany ich złośliwymi uśmieszkami i
jednoznacznymi spojrzeniami.
Po najdłuższych dwudziestu minutach w całym moim
dziewiętnastoletnim życiu, wreszcie byliśmy na miejscu. Na moje szczęście, czy może
raczej nieszczęście. Wygrzebaliśmy się z
auta, z powrotem na nieustający deszcz i szybko czmychnęliśmy do domu. W środku
urzędował Yahiko, a na sofie siedziała Matsuri - a ta tu skąd?!- i dopieszczała
zastawiony stół. Tylu słodyczy naraz moje oczy nigdy jeszcze nie widziały.
Byłem teraz w stanie wybaczyć im ten spisek, jeśli tylko dostanę należytą
część. Ktoś tyrpnął mnie w ramię, więc obejrzałem się na niego. Okazało się, że
to Konan. Uśmiechnęła się delikatnie i podała mi jakieś pudełeczko, owinięte
ładną tasiemką i wywiązaną na czubku kokardą. Posłałem jej pytające spojrzenie,
a ona tylko mrugnęła do mnie porozumiewawczo i popchnęła do przodu.
Trochę dziwnie czułem się, siedząc tutaj w towarzystwie
ich wszystkich, na jego urodzinach. Ale przynajmniej tort był dobry! Zerknąłem na
Akasunę; rozdłubywał widelcem ciasto i rozdzielał na małe stosiki osobno
śmietanę, biszkopt, czekoladę i owoce. Wzrok miał przy tym tak znudzony, że
gdybym go nie znał tyle, ile go znam, to rękę dałbym uciąć, że zaraz zaśnie i
jebnie twarzą w talerz. Zaśmiałem się cicho pod nosem, wyobrażając sobie ten
obraz. Zdaje się wyczuł na sobie mój wzrok, bo uniósł oczy i skierował spojrzenie
na mnie. Odwróciłem je szybko w kierunku Konan, rozmawiającej o czymś zaciekle
z Yahiko. Wyglądało, jakby się kłócili. Sam nie wiem. W pewnym momencie
prychnęła pod nosem i wywracając oczami, odwróciła się od niego obrażona.
Wyczuwając, ze na nią patrzę, uśmiechnęła się delikatnie i wstała.
– Dobra, to może przejdziemy do prezentów? – spytała.
Sasori westchnął ciężko, ale nie oponował. Znając ją i tych idiotów i tak nic
by to nie dało. Po kolei podawali mu jakieś paczki, większe i mniejsze, i składali
życzenia. Ze sztucznym uśmiechem odpierał każdy prezent. Wzrok w dalszym ciągu
miał znudzony i prześlizgiwał się nim po całym pokoju. Nagle spojrzenia wszystkich
spoczęły na mnie.
– Dei. Rusz się wreszcie. – syknęła na mnie Blue. Sztywno
podszedłem do zdezorientowanego chłopaka i wyciągnąłem w jego kierunku mały
pakunek. Cały czas czułem na sobie ich wzrok, niemalże wywiercający mi dziurę w
twarzy. Usilnie ignorując wszystko i wszystkich, podsunąłem pudełko jeszcze
bliżej. Sasori zerknął na mnie podejrzliwie i z ociąganiem chwycił prezencik.
– Dzięki…? – mruknął.
– Spoko… – odburknąłem, posyłając chichoczącej pod nosem Konan
mordercze spojrzenie.
Siedziałem
rozwalony na kanapie, popijając jakiś tam sok i rozmawiając z Hidanem o jego
najnowszym podboju. Właśnie wysłuchiwałem, jaka to ów kelnereczka - Jo, jest
zajebista i jaki ma sprawny języczek… I połyka! Hidan był wniebowzięty.
Wyglądał, jakby miał dojść na samo wspomnienie wyczynów dziewczyny. No cóż.
– Hej, a jak tam wasza zemsta? – odezwała się nagle
Matsuri. Zesztywniałem, przenosząc na nią przerażone spojrzenie, a potem
zerknąłem na Sasoriego. Wytrzeszczył na
nią oczy i wzrokiem kazał się zamknąć, czego oczywiście ta idiotka nie
zauważyła.
– Zemsta? – mruknął pytająco Yahiko. – O co chodzi?
– O nic! – warknął Akasuna.
– Ah, bo ich znajomi chcieli ich wyswatać z kimś tam,
kogo nie lubią i postanowili się zemścić. – Zamknij się, kretynko! Zamknij się!
Zrozpaczony podniosłem się i ruszyłem w jej kierunku. – No i doradziłam, żeby ich
zapobiegawczo skłócili. – Zakończyła swój wywód. Wokół zapanowała cisza, przerywana
tykaniem zegara, ulicznymi odgłosami i deszczem wystukującym o szybę swoją
monotonną melodię. Zatrzymałem się w pół kroku, wgapiając się w szatynkę
szeroko otwartymi oczyma. Obejrzała się na mnie z uroczym uśmiechem, posyłając mi
wyczekujące spojrzenie. – Co? – mruknęła, czując na sobie moje i Sasoriego morderczy
wzrok.
– Matsuri… – jęknął rozpaczliwie – Czy ty musisz tak
paplać?
Troszkę spóźnione, bo Saso urodzinki miał w piątek, a dziś niedziela, ale co tam.
To tylko dwa dni! ^ ^
Enyłej!
Dawno nie pisało mi się tak dobrze + chyba zdecydowałam się na opowiadanie, które będzie po BACE... Ale bez obaw! Nie powiem wam o nim kompletnie nic i tak jak lubicie, pozostawię was w słodkiej nieświadomości! ♥
Wiem, że mnie za to kochacie ^ ^
Listę planowanych opo macie TUTAJ - możecie obstawiać.
Szansa 7:1, że traficie xD
~Komentujcie!
DATA NASTĘPNEGO ROZDZIAŁU:
17.11.2013
W NASTĘPNYM ROZDZIALE:
Rodzice Sasoriego.
Towarzysz.
Ha! Była sztuka! I było miniaturowe Katsu! xD
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, więcej opisów, ale to dobrze. Widać, że wena wróciła i niech nie ucieka, bo dostanie wpierdol od Yuuki. Wystarczy, że mi ucieka, ale przy tobie ma zostać aż do ostatniego z 7 opowiadań!
Nigdy nie posądziłabym Deia, że zaprosi Sasori'ego do siebie. Chociaż, nawiązuje to do końcówki rozdziału 14. Ale pierwszy krok do przodu, niż 2 kroki tył xD
Jeju Sasori i ta jego białaczka ;c Mam dziwne przeczucie, że....Niet, nie będę pisać bo sobie niespodziankę zepsuje!
No i ta scena gdy Saso spał! Nie no, na serio chciał go pocałować?! Przecież jak nic dostałby opieprz od niego, a Konan nie dawałaby mu spokoju xD
Kuźwa, Matsuri! gkfgbsdkhfsdukhj!!! GRRR!!!! Baka, baka, baka! *wali głową w klawiaturę* Trzeba było jej od razu powiedzieć, że to o Yahiko, Konan i Hidana chodzi! Kurde, posypią się gromy, jak nic!
Art świenty! Tylko pytanie: która to scena? xD
O w mordunię! Rodzice Sasoriego?! Towarzysz?! Nieźle się zapowiada. Niedawno przeglądałam też pierwsze rozdziały BAKI i totalnie zapomniałam o tym "ktosiu", o którym nie chce wspominać Deidara. O Jashnie, dosłownie przed sekundą wpadło mi do głowy, o kogo może chodzić :O Oby nie, tyle powiem.
Czy masz może teraz czas wolny, bo jak tak napisałabym na GG z prośbą o szablon, ale jak nie masz weny, ochoty i czasu, to w porządku. Blogi, szkoła, zajęcia dodatkowe. Wypruwa to wenę z blogera, co nie? ;)
Pozdrawiam!
O rany, sama nie wiem. Najbardziej mi to pasuje do tego jak się szczerzył przy malowidle... Ta, chyba ta scenka xD
UsuńO boże boże boże Matsuri jaka głupia cipa ;______;
OdpowiedzUsuńZdajesz sobie sprawę jak niecierpliwie wyczekuje ocieplenia ich relacji chociaż odrobinkę? xD co z tego, że gapią się na siebie i mają różne całkiem urocze rozmyślania, skoro wyzywają się na potęgę i ogólnie chamskie z nich skurwysyny? xD
A Dei widzę bardzo się przejął stanem Sasoriego, drugi raz widzi jak prawie mdleje i w sumie wyjebane.. no cóż. Blondynka xd
Chociaż fucking słit było jak Deidara trzymał jego rękę i pomagał mu rzeźbić. Jak się kłócili o ten wybuch, to myślałam, że albo zaraz się zaczną namiętnie całować, albo się pozabijają. Opcji ze słabością nie przewidziałam :D
Poza tym uroczo musiał turkusowy tiszert kontrastować z czerwonymi włosami Sasora xD
Pozdrawiam, buziaki ;3
Hej. Opo lepsze niż ostatnio. Mialam nadzieje że sie pocałują w warsztacie Deia. Widać ze blondyn jednak cos do niego czuje. Glupia Konan. Musiała przyleźć w takim momencie?
OdpowiedzUsuńKiedy Saso powie mu o chorobie?! Tak byc sie może! A czy Saso wie kto jest autorem projektu Baka? Mogli by przeprowadzic szczerą męska rozmowe. Jeszcze mnie ciekawi co Saso dostal na urodziny.
Pisz tak dalej i weny życzę
Sheiwa
Sasori powinien zwrócić uwagę, że coraz częściej choroba daje znać. Już myślałam, że jest nieprzytomny, kiedy Deidara go budził. x.x" Nie mogę się doczekać momentu, w którym dowie się, kto jest autorem Baki. :D Swoją drogą, czy Dei nie powinien zacząć szukać nowej ofiary? Bo coś dawno blogiem się nie zajmował. ;o
OdpowiedzUsuńZajmuje się.... Tylko nie jest to opisane. xD Ale w sumie napomknąć można, bo rzeczywiście wygląda tak, jakby go olał... Coś się z tym zrobi ^ ^
UsuńOkej, no więc nie ma to jak poranne wypierdolenie z domu w sam środek ulewy. Uroczy poranek dla naszego Akasuny. :3
OdpowiedzUsuńPotem Dei, och, znowu ich kłótnie i nagle... zaprasza go do siebie. Nawet daje mu swoje ubrania i pomaga tworzyć z gliny. Jak słodko <3
Ja też tylko czekam, aż się wreszcie na siebie rzucą i wreszcie przyznają, że kurwa, na siebie lecą. Biedny Sasori, jak mu się stanie coś poważniejszego to cię zabiję, przy okazji rycząc ;_;
Matsuri... no to tak... EPIC FAIL.
Wiesz czego nie lubię w tym opowiadaniu? Że na następny rozdział trzeba czekać AŻ tydzień. :c
Pozdrawiam i życzę weny c:
Świetny wpis cholernie mi się podobało :D Chociaż jak przeczytałam fragment o Matsuri... Serio co za idiotka! Udało ci się stworzyć naprawdę irytującą postać gratuluje ^^
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać dalszej części i reakcji Konan, Yahiko i Hidana.
Czekam
PS: dodatkowo mam nadzieje ze niedługo Sasori dowie się o tym kto stworzył projekt BAKA.
Życzę weny
Ojeju, no... Nawet go jeszcze dobrze nie przeleciał, a już ma mu mordę obić za BAKĘ? Serio? xD
UsuńOj nie musi nie musi mu obijać mordy, masz racje ale to nie moja wina ze jestem ciekawa i w ogóle :P taka moja natura. I chyba muszę się uzbroić w cierpliwość ^^ I chciałabym zeny już miedzy nimi zaiskrzyło ale ty masz swój plan akcji więc nie będę cie już poganiać. Poczekam sobie :)
UsuńJuż myślałam, że Deidara po prostu ulepi tego smoka i sobie postawi go grzecznie na półeczce. No, ale jaka naiwna byłam. Przecież bez wybuchu to by nie była sztuka xD
OdpowiedzUsuńSasori i jego urodziny... myślę, że tylko tak mówił, że go to denerwuje, ale naprawdę się cieszył... chociaż... w sumie... to Sasori. Nie, w jego przypadku to chyba nie wiem co myśleć xD
Kurcze, ta niedobra Matsuri musiała wszystko wypaplać. Teraz to już im się pewnie plan nie powiedzie. :( A taki fajny był i w ogóle :(
A tak chciałam zobaczyć jak Yahiko bije się z HIdanem o Konan :( Buu... Smutno :(
Ja też, ja też! Też już nie mogę się doczekać, kiedy Saso dowie się kto go tak wrobił ;p Hehehe...
Tak w ogóle, to jesteś moim idolem. Chyba nigdy nie wyjdę z podziwu tego, jak regularnie dodajesz notki. Naprawdę, wielki respect! :) Pomnik Ci jakiś powinni postawić... czy coś w tym stylu... tylko taki nie wybuchający... no, chyba, że taki wolisz...
Ja nawet komentować regularnie nie umiem, bo zapominam. Zastrzel mnie.
Pozdrawiam! ;)
Sama sobie stawiam pomniki xd w Minecrafcie D
UsuńI prawidłowo xD
UsuńDobry pomnik nie jest zły ;p
...w Minecrafcie? ... o nie xD nie... nie zacznę w to grać... nieee... tylko nie kolejna gra, bo mi życia zabraknie xD
O JA O JA O JA O JA, ZNOWU DWA ROZDZIAŁY SPÓŹNIENIA, ALE WALIĆ TO, PRZEJDŹMY DO MOJEGO MEEEEGA MEGA ZACHWYTU!!! O marysieńko spod racławic! Jakie cudo, matko <3 Jakie ty masz zajebiste opisy w rozdziałach, serio, jakbym taką mega dobrą książkę czytała. Jestem w tak wielkim szoku, seryjnie. Jak ja nie zobaczę jakiejś książki twojego autorstwa na wystawach księgarni, to przysięgam, że przyjade i własnoręcznie ubiję, i zmuszę do pisania! (A co do pisania wypracowań, nauczycielka się też mnie ostatnio o to czepiła, więc nie wiem o chujka jej chodzi, mimo wszystko jednak nadal piszę rozbudowane zdania XD Ach ta ustępliwość ;-;) Po prostu początek, jak zaczęłam czytać, że go zaprosił do domu, to było takie : Kurna, on go już do domu zaprasza? .O. To czy ja o czymś nie wiem? XD kurcze, normalnie jak jakaś stara matka patrząc na swoje dorosłe dziecko, miałam obraz rozdziałów początkowych, jak oni dopiero zaczęli mieć ze sobą do czynienia, a teraz patrzcie, jak nasze gołąbeczki wydoroślały, na jakim poziomie! I totototottootott jak go uczył wyrabiać z gliny, swojej sztuki! jezu no! Boze!Matko maryjo! Mam ten obraz przed oczami i jest takie ,,sdhdsafghkjadśąjfvhdads'' O matusinko moja najukochańsza *O* ACH, ALE JEDNO CI SIĘ NIE UPIECZE, TO JAK WPIEPRZYŁAŚ CHAMSKO BLUE W TYM PIĘKNYM MOMENCIE. ZABIĆ CIĘ TO MAŁO, ALE NIE ZABIJĘ CIĘ JESZCZE, BO MUSISZ DOKOŃCZYĆ SWE DZIEŁO, DOPIERO POTEM. Matulciu no, tu takie piękne zbliżenie, a jaki opis!!! I kurde, już taki kisiel w majtkach, przybliżenie do monitora zoom 100+, ślina z gęby...a tu kurwa wpierdala się Blue na chatę i pokerface przez bite 5 minut, a potem małe zmasakrowanie pokoju ze złości XD Jeżeli chcesz, abym przez te tygodnie nadal miała normalny dom i go nie rozpierdoliła, błagam, droga moja, nie rób więcej czegoś takiego, bo zejdę z tego pięknego świata XD Hahhahaah, a najbardziej mnie rozwalił ten moment: ,, Będąc pod stałym ostrzałem czujnych spojrzeń moich od siedmiu boleści przyjaciół, nie miałem nawet odwagi zerknąć, czy odezwać się do Akasuny. On z kolei spoglądał po całej naszej trójce zdezorientowany ich złośliwymi uśmieszkami i jednoznacznymi spojrzeniami.'' - miałam normalnie tą sytuację przed oczyskami i lałam po prostu pod siebie XD Co do arcika, to jak zwykle cudowny!!! Oby więcej takich, bardzo podobają mi się rzęsy Sasoriego *U* i..o mój boże...ten uśmiech Deia..orgazm na miejscu!! Nie mogę się doczekać następnego rozdziału! życzę weny i pozdrawiam :3
OdpowiedzUsuńPS Czyżby, kolejne opowiadanie to...strzelam...hmmmm...yyyyyyy...MAM! Lalkarz? XDDDDD *OOOO*
Hahaha, tak czekałam aż mnie ktoś za to opierdoli ^^ Hmmm... Rozpierdol mówisz? To w takim razie wynajmuj już sprzątaczkę xD
UsuńQwQ...Tsuki, powiem Ci jedno... Jesteś bezlitościwa ;-; Ohohoh, oczywiście, że musiałaś za to dostać opierdol XD Bez łomotu by Ci to nie przeszło płazem, za takie coś to do sądu powinni dawać XD
Usuńjupi! wreszcie znalazłam czas na nadrobienie blogów!
OdpowiedzUsuńOMG (nie wierzę, że użyłam tego dziwnego skrótu), normalnie cudeńko to tworzysz Tsu!
zacznę może od tego: "Uśmiechnąłem się złośliwie pod nosem, przymykając w geście samozadowolenia oczy. Byłem taki zajebisty… Sprytny, inteligentny, zaradny…"- nie wątpię, że Saso taki jest, ale widzę go jak idzie w tym deszczu i rozmyśla nad swoją zajebistością, no kurwa jaka skromność heloł! xDDDD
w szkooooooku byłam jak Dei go zaprosił do siebie do domu, nie powiem nie spodziewałam się, naprawdę! xd
i kurczę, jak ja uwielbiam jak oni się sprzeczają o sztukę- biedny rudzielec się napracował, a Dei wysadził jego dzieło no hej!
tak jak Sines, mam ochotę cię ukatrupić, że Konan weszła w takim momencie, no kurde, miałam już taką wizję ich pocałunku a tu taka niebieska niespodzianka, kurwa no ja chcę żeby się już pocałowali (jakbyś kiedyś robiła scenę pocałunku, to proszę, opisz ją szczegółowo... o tej łóżkowej już nie wspomnę) xdDDD
aaaa i jeszcze Yahiko jest naprawdę bardzo kulturalny, żeby tak kogoś wyrzucić z własnego domu?! xD
ech, Matsuri, a to suczka, nie suka! jak ona mogła zrobić taki przypał i to w urodziny Sasora! no kurwa, ale prezent!
przerywasz w najciekawszym momencie, ale to dobrze, bo lubię mieć niedosyt! :D
czekam na nexta i pozdrawiam! :*
ps. hmmm wydaje mi się, że następne opowiadanie to "Zombieland", aaa czyżbyś oglądała ten film, tak na marginesie xd
ooo i arty są coraz lepsze, te oczy Sasoriego, cudo :3
Kurcę, Yahiko, kocham cię xD
OdpowiedzUsuńTo wypieprzenie Sasoriego z domu - urocze :D
Zaraz mi odjedzie autobus, a ja pisze komentarz... o zgrozo xD
Dediara go zaprosił do domu. DEIADRA go zaprosił do domu. DEIADRA SASORIEGO zaprosił do domu. DO DOMU. I jeszcze raz, gdybyś nie zauważyła mojego zachwytu. DEIDARA ZAPROSIŁ SASORIEGO DO DOMU.
Jestem znowu w niebie... *q*
chyba uczczę to wszystko butelką kubusia xD
Jak szaleć to szaleć!
Ach, Dei pokazał mu swoją sztukę! To było świetne...
i jeszcze jak wziął jego dłonie w swoje i zaczął nimi kierować... ;3
skojarzyło mi się to z filmem '' Uwierz w ducha''
O mama już mnie upomniała, a więc muszę pisać szybciej xD
Ach zabiję Konan! Jak Sasoriego kocham! Zabiję ją!
Saso taki bezbronny na tej kanapie... Deidara! Dlaczego on go nie pocałował?! Tsuki! Jak mogłaś?! No, rozpacz, złość, beznadzieja, ręce mi opadają.... Jak mogłaś no?!
Dawać czekoladki! Jestem zrozpaczona ;__;
I Matsuri... >:@
Życzę jej śmierci... mam nadzieję, że umrze... ale najpierw niech obetną jej język...
Tak wgl to miłe takie przyjęcie, ale ja też takich rzeczy nie lubię xDD
No jestem taka ciekawa następnego rozdziału, że chyba padnę jak go szybko nie przeczytam!
no to pozdrawiam i życzę weny;**
PS.
Cudny obrazek <3
Dobrze, moja kolej ;3 No więc, jak doskonale wiesz rozdział był zajebisty, opisy tak bosko napisane, że chce się je czytać i czytać ^^ na serio, potrafią tak pochłonąć czytelnika i oczywiście świetnie wspomagają wizualnie całą perspektywę chłopaków xD tak, można się nawet poczuć, jak siedzi się w ich głowie i dokładnie się nimi jest ;D nie jestem fanką opisów, ale takimi perfekcyjnymi jak twoje, nie pogardzę :> teraz ten obłędny rozdział <333
OdpowiedzUsuńNie ma to jak obudzić się o poranku, jakże brutalnym sposobem przyjaciela xD biedny Saso, nawet kumpli sobie nie potrafi dobrać, myślał, że skoro rudy to zrozumie a tu takiego wała (ja pierdole, jaki hejt xDDD nie no, wiem że słaby, ale nie myślałam, że kiedyś tak zrobię – patrz co ze mną zrobiłaś xD) wracając, Yahiko, taki gnojek z niego, aby pozwolił mu ubrać buty, by w skarpetkach nie łaził, jak miło xD zero empatii – ale znieczulica xD
Ojejku, ale te przemyślenia Saso były… no takie bardzo w jego stylu xD nie lubi przyjęć niespodzianek, ja też ich nie lubię, więc wiem doskonale co on czuje, ale powinien się cieszyć, że ktoś o nim myśli, no! ;D a ten o gżdżeniu… taa, najlepiej niech zmieni pościel -.- xD No i trafił na Deidare, zapowiada się piękny dla niego dzień xD boże ta riposta o wieśniaku mnie zmiażdżyła :P kto zaczyna ten potem ma za swoje xD jednak nie zajebał mu potem kluczy tylko oddał – no postęp, i to do RĘKI xD zawsze mógł mu rzucić… gdzieś xD no i dostał nagrodę, zaproszenie do środka <3 no ale odmówił, musiał zostać ukarany – niech się cieszy, że to tylko schlapanie zasyfioną wodą xD Dei go oczywiście wyśmiał – jak to przystało na fajnego kumpla xD ale przyjął go pod swój dach ;D
No, no Sasori w końcu na niego patrzył z takim respektem, trochę szkoda, że nic mu miłego nie powiedział, ale najwidoczniej to za szybko xD haha, Dei to umie dobierać ubrania xD Dei – stylista xD no Saso zrozumiałam podejrzenia o ciuchach, że zawszone, ale suszarka i nie chcesz się spoufalać? xDD pomyśl o ręczniku głupku! W końcu nie wiadomo CO sobie NIM podcierał xD ale się zachwycił tym obrazem, dzięki tym opisom, aż mogłam sobie to wyobrazić ;D potem Dei, no kurwa, jaki on rozkoszny z tą swoją dumą nad sztuką i oprowadza Saso po pracowni z takim przejęciem, żeby choć zaczął tolerować jego sztukę, w ogóle takie duże dziecko, nawet przytaknięciem głowy się jara ;D a Saso… no kurwa, wiesz co… -.- takie fajne rozmyślenia napisałaś Akasunie, a jego komentarzem jest „straszny masz tu… syf” no załamka jak chuj… -.- no i potem się fochnął, jednak pełne podziwu obserwacje punktują ;D miło, że nie olał go tylko dał zajęcie rzeźbienia xD nie pozwolił mu stać, jak ciota, jak to on robił niego xD taa, Dei jest zdecydowanie bardziej gościnny xD
Perspektywa Dei’a ;D on ma ją taką bardziej radośniejszą xD jezuu jak objął Saso by go poprowadzić to, to było takie och i ach ;D i jak drżał w jego objęciach, mrr xD no a potem przyznał racje że jest syf no, ale wiadomo nie przyzna się, w końcu uwagę na to zwrócił Akasuna xD potem jak go opierdalał za tą rzeźbę, no jak nauczyciel, a Saso taki potulny uczeń xDD no jak słodko xD jak wystrzelił tego smoka to mnie to rozwaliło xD a na początku był taki zły, że Saso mu go spierdolił xDD a ten, biedak, pewnie sądził, że sobie zabierze smoka na pamiątkę xD może kiedyś wróci i pokaże blondynowi, że umie zrobić smoka – tak żeby mu mina zrzedła xD potem kłótnia o sztukę, kocham ich za to, ale jakby ze mną się o coś kłócili to bym nie wytrzymała xD Saso… kolejny objaw choroby – na szczęście to tylko osłabienia, jakby rzygał przy nim czy kasłał krwią to, by musiał się już domyśleć… CHYBA XDD no, ale chciał go jakoś odciągnąć od tego osłabienia… albo właśnie wykorzystać, że jest słaby psychicznie i zaspokoić swą ciekawość xD haha to stwierdzenie, że nie będzie się nad nim znęcał bo jest słaby i w ogóle, tylko poczeka, aż wydobrzeje mnie wgniotło w siedzenie xD
O boże, kocham te scenę xD napisałabym jak się przy niej czułam, ale wole jednak nie xD rany boskie, te jego przemyślenia, te gesty, kurde no ;D samo to, że pomyślał by go pocałować, a nie rysować kutasa na czole, wiele znaczy, ale wbiła Konan :< No ja nie wiem skąd ci się takie złe pomysły biorą, normalnie wstydź się! :P hahaha ale padłam na tych panicznych przemyśleniach „jaki wstyd, jaki wstyd” ahahahaha xD a potem ten gest Konan nakazujący pocałować Saso, Dei się stuka w czoło, a ona chichocze – no kurwa sikam xDD ale taka pobudka byłaby milsza od tej zafundowanej, o wiele! xD
UsuńNo ja nie wiem czy bym była taka odważna jak Deidara i po ciemku dała komuś prezent xD ale znając oczekiwania Konan to na pewno nie jest nic złego xD chociaż i tak bym miała lekkie wahania xD hahaha, widok słodyczy działa kojąco no jaki uroczy, a Saso… boże Dei, mogłeś mu pomóc w jedzeniu – jakkolwiek xD karmić albo zjeść za niego xD jedzenie i tak i tak marnuje się w jego łapach xDD
Kurna, Matsuri, debilko! >.< och jak ja jej pustego łba nienawidzę, jak tak może no! sucz, sucz, sucz – miała jeden mądry pomysł i go zjebała, no jak tak można… chciała zabłysnąć w towarzystwie, a tu tylko wszystko zniszczyła… no nie, nie zaprosiłby tych znajomych na przyjęcie urodzinowe -.- no ludzie, logika! >.>
Art cudowny! Kontury i te oczy Saso – no wymiękam, zajebiście ;D a Dei, hah ten jego pełen wyższości, perfidny uśmieszek – i lovin it~! ;DD
Co do następnego opowiadania, chyba nie mogę zgadywać :< :P
Wobec tego czekam na następny rozdział z niemałym pożądaniem xD ;D
Życzę duuuuużo weny, pozdrawiam ;**