Info

1.Rozdziały pojawiają się raz w tygodniu (niedziela).
2. Szablony wykonuję samodzielnie i są dostosowane do mojej rozdzielczości (1280x1024). W razie problemów użyj ctrl+/ctrl-. Używam przeglądarki Mozilla Firefox!
3. Bardzo proszę o nie nominowanie mnie w klepankach! Oczywiście dziękuję i doceniam, ale zwyczajnie nie chce mi się w to bawić.
4. Nie kopiuj niczego bez mojej zgody!
5.Wszelkie komentarze nie dotyczące rozdziałów zostawiaj w zakładce SPAM!
6. W zakładce OPOWIADANIA znajdują się buttony bloga.
7. O ile to możliwe, staraj się nie psc w tn spub. Na prawdę, nie mam ochoty rozszyfrowywać Twojego komentarza...

14 czerwca 2013

LISF: ROZDZIAŁ 9

Dzisiaj będzie sporo, bo aż dwie retrospekcje...
Tak żeby wyjaśnić jak Sshu znalazła się w Aka, a potem jak dostał języczki.
Żeby nie przeciągać, czytajcie i komentujcie!
Enjoy~!
***

            Kasumi wsłuchiwała się w monotonną melodię wygrywaną przez skapujące z sufitu krople. Co jakiś czas towarzyszyły im głuche pobrzękiwania łańcuchów, wywołując u dziewczyny nieprzyjemne dreszcze. Oczy, przyzwyczajone już do wszechobecnego mroku zaczęły rozróżniać szczegóły lochów. Kamienne ściany były gdzieniegdzie obrośnięte przerzedzonym mchem, a odłupane kawałki cegły sugerowały, że również tam znajdowały się niegdyś kajdany... Teraz jednak, pozostały jedynie ciemniejsze ślady, przywodzące na myśl zakrzepnięta krew.
Zacisnęła spierzchnięte usta i zmusiła się do odwrócenia wzroku. Chłód panujący w podziemiach otulił ją szczelnie, wprawiając ciało fioletowo włosej w niekontrolowane drżenie.


            Siedział na łóżku, starając się uspokoić oddech i myśli. W pewnym momencie usłyszał kroki i odgłos otwieranych drzwi. Zerknął w tamtym kierunku, natrafiając na postać ojca. Deidara uśmiechnął się cwaniacko.
Ciekawe, czy do niej też się w ten sposób uśmiechał, prychnął w myślach.
Mężczyzna podszedł bliżej i oparł się o biurko. Chwilę mierzył Sshu wzrokiem, a potem wyciągnął zza pasa jakąś paczkę przewiązaną rzemieniem i bez słowa rzucił mu pakunek. Chłopak powoli przeniósł wzrok w dół i niepewnie odwinął papier, rozcinając wcześniej skórzany sznurek, a jego oczom ukazał się czarny płaszcz.  W duchu modlił się, żeby to nie było to, co podejrzewał. Stanął sztywno na nogi, rozkładając materiał. Na widok czerwonych chmur z białą otoczką, zaklął bezgłośnie, zaciskając dłonie w pięści. Przeniósł wzrok z powrotem na ojca.

― Po co mi to? ― mruknął, starając się zapanować nad drżeniem głosu. Oczywiście, znał odpowiedź. Po prostu nie mógł w to uwierzyć.

― Każdy członek Akatsuki ma taki.

― Ale ja nie jestem…
― Jeszcze. ― przerwał mu blondyn. Uśmiechnął się z aprobatą, krzyżując ręce na piersi. Sshu cudem powstrzymywał się przed starciem mu z mordy tego fałszywego uśmieszku. Jak miałby być członkiem Akatsuki? Zwłaszcza teraz, po tym? Jak miałby żyć wśród tych morderców i kłamców? Jak miałby żyć obok niego? Obok człowieka, który bez mrugnięcia okiem zarżnął mu matkę? Który pozbawił go dzieciństwa?
Jaki ojciec robi własnemu dziecku coś takiego…?


            Nigdy nie rozumiał, dlaczego ludzie patrzą na niego z pogardą, ani dlaczego nie ma przy nim jego rodziców. Od roku, odkąd skończył 7 lat, mieszkał na obrzeżach wioski. Sam.
Na widok czarnowłosej uśmiechnął się radośnie i wybiegł z domu. Jedyną osobą, która nie traktowała go jak nic niewartego śmiecia, była właśnie Kurotsuchi.
Kobieta pogłaskała go czule i chociaż jej usta wykrzywiał delikatny uśmiech, oczy przepełnione były smutkiem.
― Gdzie idziemy, Kuro? ― zagadnął, chwytając jej dłoń.
― To… Niespodzianka. ― odparła, ponownie posyłając mu sztuczny uśmiech i poprowadziła w głąb pustkowia rozciągającego się naokoło wioski.
Wędrowali wydeptaną ścieżką pomiędzy ziemistymi pagórkami i skałami. Sshu rzadko kiedy zapuszczał się w te okolice. Kurotsuchi zakazała mu tego robić, bo to niebezpieczne i łatwo mógł się zgubić w plątaninie korytarzy. W milczeniu dreptał za nią, co jakiś czas zerkając na profil kobiety. Marszczyła brwi, a jej spojrzenie było nieobecne i zamyślone. Szli tak jeszcze przez kilka minut, milcząc, aż w pewnej chwili poczuł nieznaczne drgnięcie i dłoń kobiety zaciskająca się mocniej wokół jego własnej. Posłał jej pytające spojrzenie, jednak ona wpatrywała się gdzieś przed siebie. Przeniósł wzrok w tamtym kierunku. W oddali zobaczył dziwacznego stwora, wyglądem przypominającego olbrzymią, białą sowę. Na jej grzbiecie siedział mężczyzna. Odziany był w czarny płaszcz z kilkoma czerwonymi chmurami. Nieznajomy zeskoczył z ptaka i powoli ruszył w ich kierunku.
― Kurotsuchi, kim on jest? ― szepnął chłopiec, nie spuszczając wzroku z przybysza. Dopiero teraz spojrzała na niego. Jeszcze nigdy nie widział jej tak przerażonej i smutnej.
― Posłuchaj Sshu… ― Kucnęła przed nim i położyła mu dłonie na ramionach. ― Musisz z nim pójść.
― Kuro nie... Ja nie chcę…
― Sshu, to jest… To jest twój ojciec… ― westchnęła. Chłopiec otworzył szeroko oczy. Zerknął na mężczyznę, a  potem z powrotem na brunetkę.
― Kuro ja nie chcę. ― powtórzył i wtulił się w czarnowłosą. Kobieta objęła go, z trudem odganiając łzy cisnące jej się do oczu.
― Sshu… Będzie dobrze, obiecuję. ― uspokajała go, chociaż jej samej drżał głos. ― Obiecuję.
― Nie chcesz mnie już, Kurotsuchi?
― Nie, nie to nie tak. Kocham cię Sshu. Ale musisz być teraz przy ojcu. Tak będzie lepiej. ― Odsunęła się od niego i pocałowała w czoło. Potem podniosła się z klęczek, ukradkiem ocierając załzawione oczy. Spojrzała twardo na Deidarę. ― Kopę lat, Deidara-onii-chan. ― mruknęła.
― Kopę lat, Kurotsuchi… ― odwarknął. Miał strasznie oschły głos i pogardliwe spojrzenie, którym obdarzał w tym momencie kobietę. Po chwili zerknął na chłopca. O dziwo, jego wzrok złagodniał nieco. ― Chodź Sshu. ― mruknął i skinął głową za siebie, w kierunku sowy. Blondynek przełknął bezgłośnie ślinę, a kobieta ścisnęła delikatnie jego dłoń, dodając mu tym samym otuchy. Potem podszedł do przybysza, swojego ojca i posłusznie ruszył za nim w kierunku olbrzymiego ptaka, nie ważąc się choćby zerknąć na mężczyznę. Deidara bez słowa objął syna w pasie i posadził na grzbiecie rzeźby, a po chwili sam zajął miejsce za nim. Ostatni raz spojrzał na Kurotsuchi stojącą w oddali i na grzbiecie ptaka wzbił się w powietrze.
Wpatrywała się w szybko oddalającą się sylwetkę białej sowy, na której znajdował się Sshu wraz z Deidarą. Teraz, kiedy chłopiec nie mógł już tego dostrzec, pozwoliła łzom spływać swobodnie po policzkach. Objęła ramiona i spuściła głowę, zaciskając mocno powieki i zęby.
W myślach powtarzała sobie, że tak musiało być. Że taka była umowa. Przez pierwsze 5 lat usilnie starała się nie przywiązywać do bratanka. Bo to chwilowe, bo niedługo zniknie z jej życia, prawdopodobnie na zawsze.
Daremnie.


***

            Tomoe oparła się o skałę, przeglądając zwoje, w których zapieczętowała Wampira,  Boga Wiatru i Sokoła. W pewnej chwili usłyszała kroki i podniosła wzrok znad bordowego zwoju. Zauważyła zbliżającego się Ryuu. Chłopak przystanął przy niej.
― Jesteś zajęta?

― Nie. ― mruknęła, zwijając z powrotem papier z formułą pieczętującą i umieszczając go w specjalnym uchwycie na plecach.

― Rozmawiałem z Kojim. Namierzył ich bazę i pokazał na mapie gdzie się mniej więcej znajduje. Pomożesz mi opracować strategię? ― Bez słowa skinęła głową na potwierdzenie. Przyglądała się, jak siada przed nią i rozwija mapę na pustej przestrzeni pomiędzy nimi. Zerknęła w dół. W miejscu, gdzie oznaczony został gęsty las zauważyła obszar zakreślony grubą, czarną linią atramentu.

― Tutaj? ― Wskazała palcem na oznaczenie, a Ryuu przytaknął. Zmarszczyła brwi, dokładnie przyglądając się okolicy wokół bazy. Musieli brać pod uwagę każdą możliwość. Tomoe w skupieniu analizowała wszystkie scenariusze, jakie tylko przychodziły jej do głowy, selekcjonując te najlepsze.
Najważniejsze i chyba najbardziej oczywiste, to czas, w którym powinni przeprowadzić przypuszczalny atak na organizację. Tylko idiota szedłby tam za dnia. Najbardziej odpowiednią porą będzie noc. Przecież oni też potrzebują snu, to w końcu tylko ludzie.
Do środka wejdą dwie, maksymalnie trzy osoby: ktoś, kto namierzy Kas i ktoś, kto ich będzie ochraniać. Reszta musi czekać w gotowości. Najlepiej będzie wziąć Sinjiego z jego Byakuganem i Ryuu. Jest w końcu najsilniejszy z nich wszystkich, jeśli chodzi o ataki i celność. Poza tym potrafi wybitnie kontrolować chakrę i włada dwoma jej naturami.
Pozostała trójka zaczai się w okolicy. Ona, ze swoimi marionetkami, będzie czekać na dachu, żeby zatrzymać wroga zaraz przy wejściu. Mayu stanie po środku, pomiędzy lasem, a budynkiem. Dziewczyna także wyśmienicie kontroluje chakrę i posługuje się bronią miotaną. Dodatkowo, dzięki treningom pod okiem matki, jednym uderzeniem potrafi wzruszyć ziemię i skałę, dzięki czemu jest zdolna wytworzyć swego rodzaju mur, oddzielając tym samym Ryuu, Sinjiego i Kasumi od wroga. Koji natomiast zostanie w ukryciu, w cieniu drzew, gdzie będzie mógł w spokoju użyć techniki ojca. Atak z zaskoczenia to najlepsze, co mogą zastosować przeciwko Akatsuki. Chociaż atramentowe przywołańce nie są zbyt trwałe, to mimo wszystko mogą spowolnić przeciwników. Przy okazji może stworzyć szybkiego wierzchowca, umożliwiając Kas ucieczkę.
W końcu podniosła wzrok na Ryuu, posyłając mu twarde spojrzenie. Chłopak uniósł delikatnie kącik ust, spoglądając na Narę z aprobatą.

― Rozumiem, że plan jest już gotowy?

***

            Minęły dwa dni, w ciągu których zdążył już- chcąc, nie chcąc- dołączyć do Akatsuki i dostać pierwszą misję.  Jak wcześniej miał kupę wolnego czasu, tak teraz nie miał go praktycznie w ogóle.
Były jednak dobre strony przynależności do tej grupy popaprańców z marginesu społecznego. Pierwszy raz od… Od dawna, nie napotykał na każdym kroku pogardliwych spojrzeń. Zyskując miejsce w organizacji, zyskał coś na kształt szacunku.
Parsknął pod nosem.
Szacunek u przestępców rangi S.
Doprawdy, teraz to ma się czym szczycić…
Według planu miał 3 dni na przygotowanie się. Zebranie informacji, najpotrzebniejszych rzeczy… Czyli w ciągu tych 3 dni musi coś zrobić. A zacznie dziś w nocy.


            Wymknął się z pokoju i cicho zamknął za sobą drzwi. Niemalże na palcach przekradał się przez korytarze, pomiędzy rzędem drzwi do pokojów pozostałych członków Akatsuki, umiejscowionych na przeciwległych ścianach. Ostatni raz rozejrzał się wokół, nasłuchując uważnie potencjalnych, nieproszonych gości i wślizgnął się na schody prowadzące do podziemi. Schodził powoli, starannie badając nogą teren pod stopami. Dla zachowania względnego kierunku i równowagi, dłoń przesuwał po kamiennej ścianie. Usilnie starał się ignorować obrzydliwe uczucie wywoływane wilgocią i mchem. Nie mógł zapalić lampy olejnej, zazwyczaj wiszącej na haku przy wejściu, bo gdyby ktoś wyszedł na nocną przechadzkę, od razu zauważyłby światło dochodzące w lochów i wszystko poszłoby w cholerę.
Gdy stanął w końcu na równej podłodze, na samym dole lochów, odetchnął z ulgą. Ruszył przed siebie, w kierunku środkowych drzwi. Przez okienko widział Kasumi. Widział, jak stała nieruchomo z opuszczoną głową. Nie był pewien, czy straciła przytomność z wyczerpania, czy po prostu śpi. Sięgnął do torby umocowanej w pasie i wysunął z dłoni długi język, zabierając ze środka trochę gliny. Wsunął ją do dziurki od klucza i przesyłając chakrę, zaczął formować glinianą masę na wzór klucza. Po chwili przekręcił dłoń, a zamek szczęknął głośno. Zdecydowanie za głośno. Obejrzał się spłoszony, modląc się w duchy, żeby nikt tego nie słyszał. Minęło kilka długich minut, które ciągnęły się dla niego w nieskończoność, zanim zdołał opanować drżenie dłoni i dygoczące serce. Przełknął bezgłośnie ślinę i szarpnął drzwiami, złorzecząc geniuszowi, który postanowił wstawić tu to metalowe kurestwo. Wślizgnął się do środka celi i podbiegł do dziewczyny.

― Kas. ― szepnął, przystając przed nią. Kiedy nie odpowiedziała, potrząsnął nią lekko. Zmarszczyła brwi, by po chwili uchylić ciążące powieki. W ciemnościach zamajaczyła czyjaś niewyraźna postać. Dopiero, gdy oczy przyzwyczaiły się do mroku, a obraz wyostrzył, rozpoznała Sshu.
― Co tu robisz? ― wychrypiała ledwo dosłyszalnie.

― Zabieram cię stąd. ― mruknął i przeniósł wzrok na grube kajdany. Ponownie sięgnął do torby, a potem przystawił dłoń do zamka, tworząc odpowiedni klucz. Gdy kajdany puściły, oswobodził nadgarstki Kasumi. Ręce dziewczyny, odrętwiałe po prawie 5 dobach tkwienia w jednej pozycji, opadły bezwładnie wzdłuż jej ciała. Przez chwilę stała w pionie, wpatrując się w niego zdezorientowana, a potem zachwiała się i runęła na ziemię. Sshu schylił się szybko, żeby ją podtrzymać i uchronić od upadku. Uniósł ją delikatnie na rękach i wyniósł z celi, kierując się do schodów.
Szybkim krokiem przemierzał kolejne korytarze, co chwila spoglądając za siebie. Przez cały czas towarzyszyło mu nieznośne uczucie, że zaraz na kogoś się natknie. Kiedy w końcu stanął na dworze, odetchnął z ulgą i spojrzał na nieprzytomną fioletowo włosą, a potem skoczył przed siebie, w gąszcz drzew otaczający budynek organizacji.

***

            Uchyliła powieki i rozejrzała się po okolicy. Pierwszy raz od kilku dni nie tkwiła w całkowitych ciemnościach, gdzie jedynym źródłem światła była sporadycznie zapalana lampka oliwna. Na widok srebrnej tarczy księżyca, uśmiechnęła się nieznacznie, a jej serce zalała fala ciepła.
― Umarłam? ― wydusiła.

― Kas… ― usłyszała czyjś głos po swojej prawej. Odwróciła głowę w tamtym kierunku. Na widok Sshu, otworzyła oczy szerzej. ― Wreszcie się obudziłaś… ― odetchnął z ulgą.

― Co ty tu robisz?
― Zabrałem cię stamtąd. ― mruknął. Usiadł obok niej i przez kilka minut wpatrywał się w nią. Znacznie schudła przez te kilka dni. Włosy zmatowiały i oklapły od nadmiernej wilgoci, a wargi spierzchły, tracąc zdrowy, różany kolor. ― Jesteś głodna? Jasne, że jesteś. Ci idioci mają gdzieś ludzkie potrzeby. ― sam sobie odpowiedział i sięgnął do jej rąk, żeby pomóc dziewczynie podnieść się. Jego dłoń znieruchomiała, kiedy Namikaze odsunęła rękę w tył, nie pozwalając jej chwycić. Szeroko otwierając oczy wpatrywał się w swoją dłoń, a potem spojrzał na twarz Kasumi. Biła od niej źle skrywana nieufność. Sshu spuścił wzrok i posłusznie odsunął się od dziewczyny, bez słowa podając jej na szybko robione onigiri. Niepewnie wzięła ryżową kulkę i po chwili zastanowienia, zaczęła jeść. Była głodna, cholernie głodna. Jadła w milczeniu, podkurczając nogi. Przez cały czas czuła na sobie jego wzrok, a gdy tylko spoglądała w kierunku blondyna, on szybko odwracał głowę do ogniska. Spojrzała na pokraczną kulkę, którą najpewniej zrobił własnoręcznie i uśmiechnęła się pod nosem.

― Dziękuję. ― odezwała się w końcu. Chłopak podniósł na nią wzrok. ― I przepraszam.

― O czym ty mówisz? To ja powinienem… ― umilkł i zacisnął usta. Na powrót przybliżył się do niej. ― Musisz wiedzieć, że to była prawda… Po części. Jestem jego synem. Miałem sprowadzić cię do Akatsuki…

― I ci się to udało. ― uśmiechnęła się krzywo, odwracając głowę w bok.

― Nie, Kas. To wszystko nie tak. Ja… Miałaś wrócić do Konohy. Zapomnieć o mnie i być bezpieczna. Nie spodziewałem się, że oni tam przyjdą. Gdybym wiedział…

― Sshu nie tłumacz się. ― przerwała mu. ― Mam dość. Tego wszystkiego. Jestem zmęczona. ― mruknęła i nie czekając na odpowiedź, położyła się z powrotem na ziemi. Obróciła się na bok, tyłem do niego, wpatrując się w gęstwinę drzew.

― Jasne… Śpij. Niedługo ruszamy dalej. ― odparł cicho i oparł się o drzewo.
Żeby zająć czymś myśli, sięgnął do torby, gdzie nosił glinę i zaczął tworzyć wybuchowe ładunki. Tak na wszelki wypadek. Coś mu mówiło, że niedługo będzie ich potrzebował…


            Minęło pół roku, odkąd zamieszkał w… W tym miejscu. Był wczesny ranek, a Sshu jeszcze spał. W pewnej chwili ktoś nim bezceremonialnie potrząsnął. Chłopiec jęknął cicho i uchylił nieznacznie powieki. Zobaczył przed sobą czerwono włosego mężczyznę.
― Wstawaj. ― rzucił oschle, lustrując go chłodnym spojrzeniem brązowych oczu. Blondynek przełknął bezgłośnie ślinę i posłusznie się podniósł. Zdążył zarzucić na siebie przydługa kamizelkę ojca i wyszedł za Sasorim. W milczeniu przemierzali kolejne korytarze. Początkowe próby zapamiętania drogi spełzły na niczym, gdy po kilkunastu zakrętach stracił całkowitą orientację. Wszystko tu wyglądało identycznie. Wszystko było szare, kamienne, chłodne i groźne.
― Dokąd idziemy? ― odezwał się w końcu.
Sasori mu nie odpowiedział. Jedynie rzucił karcące spojrzenie w jego kierunku. Przez resztę drogi Sshu milczał, bojąc się wydać choćby najcichszy dźwięk. Gdy wreszcie się zatrzymali, dostrzegł jedynie ciemne drzwi na końcu długiego korytarza. Marionetkarz, ignorując niepewne, przestraszone spojrzenie dziecka ruszył w ich kierunku, a Sshu pośpieszył za nim, żeby przypadkiem nie zostać tu całkowicie sam. Za drzwiami znajdowało się pomieszczenie. Stosunkowo niewielkie i nieco jaśniejsze, niż większość pokoi w organizacji. Ściany zastawione były regałami, na których swoje miejsce miały różnej wielkości księgi i zwoje.
Biblioteka, przemknęło mu przez myśl.
 Sasori szedł dalej, nawet nie zerkając na zbiory. W cieniu znajdowały się kolejne drzwi. Mężczyzna otworzył je i obejrzał się na Sshu, rzucając mu nieodgadniony, dziwnie złowrogi i nieprzyjemny uśmieszek. Skinął głową, dając chłopcu do zrozumienia, że ma wejść do środka.
Blondynek przeszedł obok czerwono włos ego i po chwili znalazł się w drugim pokoju. Zauważył ojca i jakiegoś rudowłosego mężczyznę. Starał się przypomnieć sobie jego twarz, jednak nic nie przychodziło mu do głowy. Stwierdził więc, że nieznajomy musi być Liderem Akatsuki. Wyglądał jeszcze bardziej przerażająco, niż sobie wyobrażał, wysłuchując opowieści ojca i Sasoriego. Obrzucił pokój zaniepokojonym spojrzeniem, aż w końcu jego wzrok zatrzymał się na metalowym krześle stojącym na środku.
― Siadaj. ― mruknął Deidara, wskazując mu to właśnie krzesło.
― P- Po co? ― wydukał drżącym głosem.
― Dostaniesz… Prezent… ― zaśmiał się cicho mężczyzna. Dopiero teraz dostrzegł zwój, który ściskał w dłoni.
Sshu usiadł we wskazanym miejscu i ledwo panując nad drżeniem ciała, przyglądał się jak ojciec skórzanymi pasami przytwierdza jego ciało i ręce do oparcia i ramy krzesła. Potem wyciągnął kunaia i zrobił poziome nacięcia na spodach jego dłoni. Chłopiec zacisnął zęby, żeby nie krzyknąć.
Dlaczego mu to robi? Dlaczego jest dla niego taki niedobry? Przecież nic złego nie zrobił!
Gdy nacięcia były gotowe, bez słowa odsunął się w tył i rozwinął zwój. Położył go na ziemi, na przeciwko siebie i umazał formułę krwią z ostrza. Blondynek przypatrywał się zdezorientowany, jak mężczyzna wykonuje serię skomplikowanych pieczęci i mruczy coś pod nosem. Nagle ze zwoju poczęły wypływać w jego kierunku te same formuły, które wcześniej znajdowały się na papierze. Obserwował, jak zataczają wokół niego okrąg i wędrują w kierunku krzesła, na którym został unieruchomiony. Potem oplatają obie z jego dłoni i wchłaniają się do środka rany.
Straszliwy ból przeszył nagle jego ciało. Sshu krzyknął głośno i szeroko otwierając oczy, wpatrywał się w obie dłonie. Łzy ciurkiem spływały po jego policzkach, a rozpaczliwy wrzask rozchodził się po pokoju, kiedy rany zaczęły się rozchylać i deformować, z każdą chwilą coraz bardziej przywodząc na myśl usta.
― Przestań! ― wrzasnął przez płacz i zaczął się wyrywać. ― Przestań błagam!
Ból ogarniający jego ciało był nie do zniesienia. Czuł, jakby coś od środka rozrywało mu dłonie… A ojciec nie reagował, tylko przyglądał się temu niewzruszony.
Wrzeszczał, zaciskając mocno powieki, jakby to miało uśmierzyć jego cierpienia. Po kilku minutach było już lepiej. Nie krzyczał, po prostu zaciskał zęby. Ból był straszny, ale do zniesienia. Gorsza była świadomość, że wszystko to zrobił mu jego ojciec. W końcu dostrzegł, jak formuły zaczynają się cofać z powrotem do zwoju. Śledził je wyczerpany, oddychając ciężko. Zauważył, jak plama krwi wsiąka w pieczęć, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu.
Deidara zwinął papier i podał go Liderowi. Mężczyzna odebrał go bez słowa, nie spuszczając zaciekawionego spojrzenia z chłopca.
― To wszystko? ― mruknął w końcu.
― Tak. ― przytaknął blondyn, zupełnie ignorując wzrok syna. Wreszcie odwrócił się od rudo włosego i podszedł do krzesła. W milczeniu zaczął odpinać klamry pasów unieruchamiających ciało Sshu, a potem chwycił jego nadgarstki, przyglądając się uważnie spodom dłoni. Dopiero teraz chłopiec dostrzegł, że w miejscu nacięć pojawiły się… Usta.
― Co to… Jest? ― sapnął przerażony.
― Broń. ― odparł Deidara, posyłając mu dziwnie dumny, niemalże fanatyczny uśmiech.

***
Hmmmm... No tak... Kasumi.
To chyba oczywiste, że mu teraz nie ufa?
Ale spoko, luzik. On ją w sobie jeszcze rozkocha na nowo...
To przecież Sshu- syn Deia! <3

8 komentarzy:

  1. Kurde dokonałaś cudu.. nie cierpię Deidary! Tak jak zwykle go kocham, w niektórych opowiadaniach nawet ubóstwiam tak u ciebie.. no masakra co za człowiek ;__;
    Ale namieszałaś! No to Konoszanie idą na rzeź niewiniątek? Jestem ciekawa jak to teraz rozwiniesz, skoro Sshu uratował Kasumi, Konoha chcę pomóc dzieciakom, a dzieciaki są już o krok od kryjówki Akatsuki.. Będzie się działo *.*
    Och ja tam jestem spokojna, Kas mu w końcu wybaczy!
    Fajne opisałaś tok rozumowania Tomoe, no i czekam na więcej Ryuu-geja!

    Pozdrawiam, buziaki ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. Rany... z każdym nowym rozdziałem jestem pod coraz większym wrażeniem tego opowiadania, jest cudowne, przyznam, że nie myślałam, że aż tak mnie wciągnie, a tu proszę :D Bardzo mi się podobał ten rozdział, podoba mi się, że tak utrzymujesz w Akatsuki ten poziom grozy, a nie parodiujesz ich, jak wszyscy ;D
    Deidara to straszny, surowy ojciec -.- ech, jak Sshu z nim może wytrzymywać, jest taki pomiatany i w ogóle... żal mi go :(
    O rany ta retrospekcja była genialna ;D znaczy o wiele bardziej mi żal Sshu, bo od początku życia był samotny, traktowany jak śmieć :( aż w końcu natrafił na Kasumi - złota kobieta xD
    Tomoe i jej strategia - świetna ;D jak mówiłam poziom Shikamaru to, to nie jest, ale nikt go nie przebiję xD Ryuu godnie spełnia obowiązki kapitana - może będą z niego ludzie ;D
    No a Sshu ją wyrwał z rąk organizacji, ale coś podejrzanie za łatwo mu poszło :P znaczy ja mam złe przeczucia, szkoda, że Kas już straciła do niego zaufanie, ale jak mówisz, że ich miłość ponownie się roziskrzy to trzymam kciuki ;D
    No i ta retrospekcja z zaaplikowaniem w nim "broni" super opisana, normalnie możesz być z siebie dumna ;D świetnie utworzyłaś klimat tej sytuacji ;D ;D
    No to z niecierpliwością czekam na następny rozdział :)
    Życzę weny i pozdrawiam gorąco ;D ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Kuro nie... Ja nie chcę… -ciekawe imię xD
    Dużo retrospekcji, bardzo dużo... Języczki... Dziwnei to brzmi... A myślałam, że będzie RyuSin... :( Tomoe... Jeste po prostu genialna! Takie umiejętności! Taki talent! Taki mózg!Sshu MUSI w sobie rozkochać Kas xD To syn Dei'a, nie? ;p

    Wybacz, że tak krótko, ale mam zaległości... :/

    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziś się nie rozpisze. Wspomnienie Sshu....takie jakby smutne. Kurotsuchi się do niego bardzo przywiązała. Deidara z jednej strony złamas z drugiej zajebisty. Moment jak dostał usta brr współczucie to kurewko bolało. Uratował Kas chwała mu! Czekałam na to. A ekipa z Konohy tj. Tomoe normalnie drugi Shikamaru. Niech się z Sasorim zmierzy XDD

    Weny Tsu!

    OdpowiedzUsuń
  5. "Grupy popaprańców z marginesu społecznego" - lepszego opisu Akatsuki nie mogłaś wymyślić xD Mogę to sobie gdzieś zapisać? :D
    Ja to się zastanawiam, co będzie, jak Konoha spotka się z Sshu. Wiem tylko, że będzie ciekawie. Bardzo ciekawie.
    I ja myślę, że on w sobie ją rozkocha. Tak ma być i koniec, innej możliwości nie przewiduję :D
    I te retrospekcje. Takie trochę smutne, ale świetnie opisane <3
    Notka zajebista ^^
    Pozdrawiam i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobra, komentuję w końcu xD
    Retrospekcje były świetne *_* Deidara... == Jezu, jak ja go tu nie cierpię... Okropny jest, no! =3= Biedny Sshu.. Ale przynajmniej uratował Kasumi, a to zdecydowany plus :D To było wiadome, że nie zaufa mu znowu tak od razu. Ale przynajmniej idzie to w dobrym kierunku i mam nadzieję, że tak będzie dalej :D
    Plan Tomoe spoko xd Jestem cholernie ciekawa, co ci z Konohy zrobią, jak spotkają z Sshu.. Zakładam, że troszku nieporozumień będzie albo coś xd Ale i tak się wszystko musi ułożyć! xd
    Dobra, idę czytać next xd

    OdpowiedzUsuń
  7. W sumie to Deidara w twoim opowiadaniu jest Deidarą niemal żywcem wyjętym z mangi, dlatego nie mam żalów, on jest przecież krejzi, choć tu trochę przerażająco krejzi, ale i tak go kocham ^3^

    Martwię się o naszą ekipę ratunkową, wbiją do bazy a Kas ni ma ;o

    Zgadzam się z Kirei, "grupa popaprańców z marginesu społecznego" - całe Akatsuki ;3

    OdpowiedzUsuń

OBSERWATORZY