Jest! Wreszcie napisałam!
Cóż... Pewnie mnie opierdolicie za końcówkę, no ale cóż xD Lubię tak kończyć niektóre Love Story...
~Enjoy
@EDIT: Dodałam zdjęcia marionetek Tomoe! Są na końcu rozdziału!
***
~Enjoy
@EDIT: Dodałam zdjęcia marionetek Tomoe! Są na końcu rozdziału!
***
Z
trudem uniósł się na poobdzieranych rękach. Płuca piekły go niemiłosiernie od
wysiłku i trujących oparów unoszących się wokół. Chłopak uniósł głowę i mrużąc
oczy, starał się wyostrzyć obraz przed sobą. Stali tam wszyscy, wpatrując się w
niego. Niektórzy z ciekawością, inni z kpiną.
A on wyglądał, jakby był rozczarowany…
― Nie spuszczaj wzroku z przeciwnika, szczeniaku! ― rozległ się władczy, męski głos, a chwilę potem poczuł potężne uderzenie w bok. Z impetem uderzył o ścianę, słysząc charakterystyczny odgłos pękających kości i bezwładnie zsunął się w dół. Uderzenie o podłogę kosztowało go kolejną dawkę niewyobrażalnego bólu. Złapał się za żebra, zaciskając mocno zęby. Ukradkiem zerknął w kierunku ojca. Stał niewzruszony tym, że syn cierpiał. Jego twarz wyrażała jedynie niezadowolenie, że daje tak sobą pomiatać. Sshu zmusił się do wstania, walcząc z obolałym ciałem odmawiającym mu posłuszeństwa.
― J- Jeszcze nie skończyłem… ― stęknął, ledwo utrzymując się na nogach. Sasori zerknął na niego przez ramię i parsknął cicho.
― Aż tak bardzo chcesz zdechnąć? ― Przekrzywił lekko głowę, a jego usta wykrzywiły się w dziwnie psychopatycznym uśmiechu. ― Skoro nalegasz… ― mruknął i posłał w kierunku blondyna jedną ze swoich lalek. Sshu usiłował śledzić uważnie każdy ruch marionetki, jednak wycieńczenie dawało o sobie znać coraz bardziej i bardziej. Obraz ponownie stracił na ostrości, wszystko zaczęło wirować. Zachwiał się i opadł na kolana. Ostatkiem sił dostrzegł ostrze miecza, coraz bliżej jego twarzy. Zacisnął powieki, szykując się na cios.
Deidara rzucił coś o ich zasranym szczęściu i wskoczył na glinianą sowę. Szczęściu? Czy mieli szczęście? Znaleźli Kas, udało mu się obronić przyjaciół…. Chyba mieli…
Bezwładnie przechylił się w bok i opadł na ziemię. Poharatane płuca wypełniały się krwią, utrudniając oddychanie. Tak samo jak uszkodzone serce. Z każda chwilą z coraz większą trudnością przepompowywało krew.
Rozkaszlał się, a z ust pociekła mu ciemnobordowa posoka.
Mayu dobiegła do brata i zaczęła go leczyć. Jasnozielona poświata wokół jej dłoni słabła jednak coraz bardziej.
― Nie... Nie teraz. Nie teraz. Nie teraz… ― mamrotała jak w letargu, z rozpaczą przyglądając się, jak nikną resztki jej chakry. Akurat teraz, gdy była najbardziej potrzebna. ― Ty idioto. Przeklęty kretynie… ― Głos drżał jej od płaczu. Uniosła głowę czarnowłosego i położyła sobie na kolanach. ― Mówiłam… Mówiłam, że masz się nie mieszać do walki. ― szlochała cicho. ― Czy ty chociaż raz w życiu nie możesz mnie posłuchać? Ryuu, ty durniu! ― Gładziła go po policzku i czole, na którym wystąpiły drobne kropelki potu. Trucizna w zastraszającym tempie rozprzestrzeniała się po ciele chłopaka. ― Ty pieprzony durniu.
― Zamknij się… Mayu… ― wydyszał z trudem i znowu się rozkaszlał, krztusząc się własną krwią. ― Za… Za dużo gadasz, wiesz?
― Sam się zamknij, panie ‘wiem-najlepiej’. Zawsze robisz to, co ci się podoba, a teraz… A teraz masz kurwa dziurę w piersi… ― Gładziła go kciukiem po skroni. Łzy rzewnie spływały po jej policzkach, skapując na twarz bruneta.
― Ale nadal jestem zabójczo przystojny, co nie? ― szepnął i uśmiechnął się kpiąco, a potem na nowo zaniósł kaszlem. Stróżka ciemnej krwi spłynęła mu z kącika ust, skapując po chwili na tunike dziewczyny, pozostawiając na niej krwawą plamkę. Uniósł rękę i chwycił słabo dłoń siostry. ― Mayu… Przeproś ode mnie rodziców... ― mruknął niemal niedosłyszalnie.
― Ryuu... Ryuu! ―Potrząsnęła nim delikatnie, ale nie odpowiadał. Spojrzała w zimne, pozbawione blasku, czarne oczy brata. Wpatrywały się gdzieś, nieobecne. ― Nie zostawiaj mnie tu kretynie! ― krzyknęła, wtulając się w zakrwawioną pierś chłopaka.
A on wyglądał, jakby był rozczarowany…
― Nie spuszczaj wzroku z przeciwnika, szczeniaku! ― rozległ się władczy, męski głos, a chwilę potem poczuł potężne uderzenie w bok. Z impetem uderzył o ścianę, słysząc charakterystyczny odgłos pękających kości i bezwładnie zsunął się w dół. Uderzenie o podłogę kosztowało go kolejną dawkę niewyobrażalnego bólu. Złapał się za żebra, zaciskając mocno zęby. Ukradkiem zerknął w kierunku ojca. Stał niewzruszony tym, że syn cierpiał. Jego twarz wyrażała jedynie niezadowolenie, że daje tak sobą pomiatać. Sshu zmusił się do wstania, walcząc z obolałym ciałem odmawiającym mu posłuszeństwa.
― J- Jeszcze nie skończyłem… ― stęknął, ledwo utrzymując się na nogach. Sasori zerknął na niego przez ramię i parsknął cicho.
― Aż tak bardzo chcesz zdechnąć? ― Przekrzywił lekko głowę, a jego usta wykrzywiły się w dziwnie psychopatycznym uśmiechu. ― Skoro nalegasz… ― mruknął i posłał w kierunku blondyna jedną ze swoich lalek. Sshu usiłował śledzić uważnie każdy ruch marionetki, jednak wycieńczenie dawało o sobie znać coraz bardziej i bardziej. Obraz ponownie stracił na ostrości, wszystko zaczęło wirować. Zachwiał się i opadł na kolana. Ostatkiem sił dostrzegł ostrze miecza, coraz bliżej jego twarzy. Zacisnął powieki, szykując się na cios.
Metal
szczęknął głośno. Zaskoczony otworzył oczy, a przed sobą dostrzegł olbrzymiego,
drewnianego ptaka. Oszołomiony przyglądał się lalce, a potem podążył wzrokiem
po błękitnych niciach chakry, prosto do jej właścicielki. Tomoe wyciągała przed
siebie dłoń, stanowczo wpatrując się w Sasoriego.
Podniósł się z ziemi i odskoczył w tył.
― Dziękuję. ― mruknął, zerkając na czarnowłosą. Nawet na niego nie spojrzała, nie odrywając wzroku od mężczyzny.
― Nie dziękuj. To dopiero początek. ― odparła beznamiętnie i cofnęła marionetkę gwałtownym ruchem. Drugą dłonią sięgnęła za plecy, chwytając pozostałe dwa zwoje. Podrzuciła je ponad głowę i wykonała szybką pieczęć. ― Midohigi: Ningyo ni chishi! ― Ze zwojów wystrzeliły kolejne dwie marionetki. Pierwsza z nich wyglądem przypominała szkielet. Ciemne, długie włosy opadały na twarz lalki, zakrywając nieco olbrzymie białe oczy bez źrenic i szeroki, upiorny uśmiech. Kruczoczarne pasma sięgały do wychudzonych obojczyków otoczonych gęstym, burym futrem, którym została obszyta górna krawędź ubioru. Resztę stroju stanowił postrzępiony, ciemnozielony materiał sięgający do stóp marionetki. Kościste dłonie, osadzone na nienaturalnie długich, chudych, sięgających do kolan ramionach miały równie długie i wychudzone cztery palce, zakończone kilkudziesięciocentymetrowymi szponami. Na sam widok przeszedł go dreszcz. Odwrócił wzrok w kierunku drugiej lalki. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że już gdzieś widział podobnego stwora. Przypomniał sobie, jak w dzieciństwie wertował grube tomiszcza znajdujące się w archiwum organizacji. Jak czytał o pradawnych bogach i demonach. Nagle go olśniło.
Fujin, Bóg Wiatru.
Lalka miała przynajmniej trzy metry wysokości. Potężne, drewniane ciało zakrywała jedynie ciemnozielona przepaska na biodrach. Groźna twarz okolona była burzą gęstych, białych włosów, falujących w powietrzu. Tomoe poruszyła palcami, a marionetka momentalnie ożyła. Sshu przyglądał się, jak cienki strumień chakry płynie wzdłuż nici, ku lalce. Dziewczyna wzniosła obie marionetki po swoich bokach i ruszyła do przodu.
Przerażające, przemknęło mu przez myśl.
W następnej sekundzie jego uwaga została odwrócona od lalek przez głośny wybuch. Gwałtownie odwrócił się w tamtą stronę i dostrzegł Deidarę. Mężczyzna szykował się do kolejnego ataku.
Starał się w miarę dokładnie ocenić obecną sytuację. Wróg miał przewagę w liczebności, doświadczeniu, skuteczności… Praktycznie we wszystkim. Byli właściwie na przegranej pozycji… Jedyny plus, jaki mógł znaleźć, to brak możliwości użycia technik obszarowych… No chyba, że są gotowi powybijać się nawzajem, byleby tylko dorwać szóstkę dzieciaków z Ukrytego Liścia i jednego zdrajcę.
Bez zastanowienia ruszył w kierunku ojca.
Podniósł się z ziemi i odskoczył w tył.
― Dziękuję. ― mruknął, zerkając na czarnowłosą. Nawet na niego nie spojrzała, nie odrywając wzroku od mężczyzny.
― Nie dziękuj. To dopiero początek. ― odparła beznamiętnie i cofnęła marionetkę gwałtownym ruchem. Drugą dłonią sięgnęła za plecy, chwytając pozostałe dwa zwoje. Podrzuciła je ponad głowę i wykonała szybką pieczęć. ― Midohigi: Ningyo ni chishi! ― Ze zwojów wystrzeliły kolejne dwie marionetki. Pierwsza z nich wyglądem przypominała szkielet. Ciemne, długie włosy opadały na twarz lalki, zakrywając nieco olbrzymie białe oczy bez źrenic i szeroki, upiorny uśmiech. Kruczoczarne pasma sięgały do wychudzonych obojczyków otoczonych gęstym, burym futrem, którym została obszyta górna krawędź ubioru. Resztę stroju stanowił postrzępiony, ciemnozielony materiał sięgający do stóp marionetki. Kościste dłonie, osadzone na nienaturalnie długich, chudych, sięgających do kolan ramionach miały równie długie i wychudzone cztery palce, zakończone kilkudziesięciocentymetrowymi szponami. Na sam widok przeszedł go dreszcz. Odwrócił wzrok w kierunku drugiej lalki. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że już gdzieś widział podobnego stwora. Przypomniał sobie, jak w dzieciństwie wertował grube tomiszcza znajdujące się w archiwum organizacji. Jak czytał o pradawnych bogach i demonach. Nagle go olśniło.
Fujin, Bóg Wiatru.
Lalka miała przynajmniej trzy metry wysokości. Potężne, drewniane ciało zakrywała jedynie ciemnozielona przepaska na biodrach. Groźna twarz okolona była burzą gęstych, białych włosów, falujących w powietrzu. Tomoe poruszyła palcami, a marionetka momentalnie ożyła. Sshu przyglądał się, jak cienki strumień chakry płynie wzdłuż nici, ku lalce. Dziewczyna wzniosła obie marionetki po swoich bokach i ruszyła do przodu.
Przerażające, przemknęło mu przez myśl.
W następnej sekundzie jego uwaga została odwrócona od lalek przez głośny wybuch. Gwałtownie odwrócił się w tamtą stronę i dostrzegł Deidarę. Mężczyzna szykował się do kolejnego ataku.
Starał się w miarę dokładnie ocenić obecną sytuację. Wróg miał przewagę w liczebności, doświadczeniu, skuteczności… Praktycznie we wszystkim. Byli właściwie na przegranej pozycji… Jedyny plus, jaki mógł znaleźć, to brak możliwości użycia technik obszarowych… No chyba, że są gotowi powybijać się nawzajem, byleby tylko dorwać szóstkę dzieciaków z Ukrytego Liścia i jednego zdrajcę.
Bez zastanowienia ruszył w kierunku ojca.
Tomoe zatrzymała się naprzeciwko
czerwono włosego, zagradzając mu dostęp do pozostałych. Mężczyzna zmierzył ją
pogardliwym spojrzeniem.
― Mistrz Sasori…
― Masz tupet dzieciaku... ― warknął. ― Jakim prawem Konoszańska suka walczy marionetkami? Jakim prawem bezcześcisz sztukę lalkarzy? To przywilej Wioski Piasku!
Wyciągnął spod płaszcza zwój i odpieczętował go. Z białych obłoków wychyliła się marionetka Trzeciego Kazekage. Dziewczyna mimowolnie przełknęła ślinę. Tyle słyszała o Sasorim. O jego bezwzględności, okrucieństwie i zabójczych truciznach. Jedno draśnięcie. Tylko jedno… I będzie po niej.
Odetchnęła głęboko, wypuszczając powietrze ustami i ustawiła się w pozycji bojowej. Akasuna uśmiechnął się kpiąco, a potem zaczął atakować.
Tomoe z trudem unikała kolejnych ciosów. Kilka razy o mały włos, a zostałaby trafiona. Ratowała się w ostatniej chwili, blokując ataki Sokołem. Metal raz po raz szczękał głośno, gdy zatrute ostrza odbijały się od żelaznego brzucha Hayabusy.
Owszem, ona była dobra. Nawet bardzo. W końcu szkolił ją wuj…
Ale Sasori był geniuszem, wnukiem Starszej Chiyo.
Z każdym następnym atakiem była coraz bardziej przekonana, że Skorpion bawi się z nią. W pewnym momencie opuścił nawet gardę, zupełnie ignorując to, co działo się za nim. Warknęła pod nosem jakieś przekleństwo i posłała mu wściekłe spojrzenie.
― Nie lekceważ mnie! ― zamachnęła się ręką i wykorzystując jego nieuwagę, ustawiła Boga Wiatru tuż za plecami Skorpiona. Nim ten zdążył jakoś zareagować, uwolniła długo gromadzoną w ciele marionetki chakrę, pod postacią potężnego podmuchu wiatru. Fala uderzyła w czerwono włosego, odrzucając go kilka metrów dalej. W tym czasie Nara posłała w jego kierunku Kyuketsuki. Marionetka zatrzymała się nad mężczyzną i uniosła obie ręce, rozkładając nad nim szpony. Rozchyliła drewniane usta i zaczęła wysysać chakrę marionetkarza. Tomoe poczuła, jak powoli odnawiają się braki chakry. Po chwili osiągnęła maksymalny poziom. Zerknęła niepewnie na Sasoriego. Wydawał się być nieprzytomny, ale żył. Trudno, potem się nim zajmie.
Póki co jest niegroźny, stwierdziła i odbiegła do reszty walczących.
― Mistrz Sasori…
― Masz tupet dzieciaku... ― warknął. ― Jakim prawem Konoszańska suka walczy marionetkami? Jakim prawem bezcześcisz sztukę lalkarzy? To przywilej Wioski Piasku!
Wyciągnął spod płaszcza zwój i odpieczętował go. Z białych obłoków wychyliła się marionetka Trzeciego Kazekage. Dziewczyna mimowolnie przełknęła ślinę. Tyle słyszała o Sasorim. O jego bezwzględności, okrucieństwie i zabójczych truciznach. Jedno draśnięcie. Tylko jedno… I będzie po niej.
Odetchnęła głęboko, wypuszczając powietrze ustami i ustawiła się w pozycji bojowej. Akasuna uśmiechnął się kpiąco, a potem zaczął atakować.
Tomoe z trudem unikała kolejnych ciosów. Kilka razy o mały włos, a zostałaby trafiona. Ratowała się w ostatniej chwili, blokując ataki Sokołem. Metal raz po raz szczękał głośno, gdy zatrute ostrza odbijały się od żelaznego brzucha Hayabusy.
Owszem, ona była dobra. Nawet bardzo. W końcu szkolił ją wuj…
Ale Sasori był geniuszem, wnukiem Starszej Chiyo.
Z każdym następnym atakiem była coraz bardziej przekonana, że Skorpion bawi się z nią. W pewnym momencie opuścił nawet gardę, zupełnie ignorując to, co działo się za nim. Warknęła pod nosem jakieś przekleństwo i posłała mu wściekłe spojrzenie.
― Nie lekceważ mnie! ― zamachnęła się ręką i wykorzystując jego nieuwagę, ustawiła Boga Wiatru tuż za plecami Skorpiona. Nim ten zdążył jakoś zareagować, uwolniła długo gromadzoną w ciele marionetki chakrę, pod postacią potężnego podmuchu wiatru. Fala uderzyła w czerwono włosego, odrzucając go kilka metrów dalej. W tym czasie Nara posłała w jego kierunku Kyuketsuki. Marionetka zatrzymała się nad mężczyzną i uniosła obie ręce, rozkładając nad nim szpony. Rozchyliła drewniane usta i zaczęła wysysać chakrę marionetkarza. Tomoe poczuła, jak powoli odnawiają się braki chakry. Po chwili osiągnęła maksymalny poziom. Zerknęła niepewnie na Sasoriego. Wydawał się być nieprzytomny, ale żył. Trudno, potem się nim zajmie.
Póki co jest niegroźny, stwierdziła i odbiegła do reszty walczących.
Ryuu zablokował cios czarnowłosego,
na ułamek sekundy krzyżując z nim spojrzenia. Wykorzystał już większość
technik. Chakry starczy mu na trzy, może cztery Chidori… A tamten wygląda, jakby dopiero zaczynał walkę!
― Sharingan, Katon,
Raiton… ― mruknął cicho
Itachi.
― Kim ty jesteś dzieciaku?
― Uchiha… Ryuu... ― wydyszał chłopak pomiędzy jednym i drugim uderzeniem katany. ― Syn Uchihy Sasuke. Twojego brata.
Itachi otworzył oczy szerzej i odskoczył w tył. Wyprostował się, mierząc bruneta zamyślonym spojrzeniem. A więc Sasuke… Ma syna? Praktycznie niewidoczny uśmieszek zagościł na ułamek sekundy na jego ustach. Potem jednak zniknął pod standardowa maską obojętności. ― Wiesz… Sasuke poprzysiągł kiedyś, że mnie zabije… Jak widać jednak, wciąż żyję. Ciekaw jestem, czy też jesteś taki słaby, jak on… ― roześmiał się szyderczo, a potem zniknął w chmarze czarnych kruków. Chłopak mocniej zacisnął dłoń na rękojeści katany, czujnie obserwując okolicę. Nagły szmer dobiegł go zza pleców. Gwałtownie odwrócił się w tamtą stronę, biorąc zamach mieczem. Katana ze świstem przecięła powietrze. Nie ma go przed nim, ani po bokach… Zerknął w górę. Nad nim też. Może być pod ziemią, albo… W drugiej dłoni uformował błyskawicę i odwracając się do tyłu, wymierzył dłonią przed siebie.
― Chido…! ― Za wolno. ― usłyszał koło ucha szept czarnowłosego, który jak spod ziemi wyrósł tuż za nim. Potem coś przeszyło jego plecy, a ubranie w zastraszająco szybkim tempie zaczęło nasiąkać krwią.
― Ryuu! ― Doszedł go rozpaczliwy krzyk. Kątem oka widział, jak Mayu swoim prawym sierpowym wbija w ziemię jakiegoś szaro włosego kolesia, a potem biegnie w ich stronę. Odskoczył od Itachiego i z trudem wyrwał z ciała kunaia. Odrzucił broń gdzieś w bok. Zrobił krok do przodu i zachwiał się. ― Ryuu! ― Różowo włosa dobiegła do niego i podtrzymała go. Przerażona spojrzała na krew sączącą się z rany na plecach, a potem ukradkiem zerknęła na twarz brata. Chociaż dobrze ukryty, to mimo wszystko na jego ustach gościł grymas bólu. Zacisnęła usta, ostrożnie kładąc chłopaka na brzuchu. Potem wściekła odwróciła się w stronę Itachiego. Mężczyzna przyglądał jej się, unosząc lekko brwi. ― Zdechniesz. ― syknęła, a jej dłoń otoczyła zielonkawa poświata.
― Hmm? To twój chłopak?
― Brat! ― krzyknęła i ruszyła biegiem w kierunku czarnowłosego. Dłonią wymierzyła w podbrzusze. Itachi syknął cicho, kiedy nie zdążył uchylić się od ciosu i chakra dziewczyny zablokowała jeden z witalnych punktów. Mayu, nie czekając na kontratak, uderzyła drugą dłonią w krtań. Itachi kaszlnął ciężko. Z jego ust trysnęła krew, skapując na twarz dziewczyny. Jednak mało ją to obchodziło. Zginając ręce w łokciach, odchyliła obie kończyny do tyłu. Wbiła wzrok w klatkę piersiową. Serce i przepona. Jeżeli nie chybi, będzie w stanie zaburzyć oddech i zatrzymać pracę serca. Jeżeli nie chybi… Wymierzyła cios w Itachiego, jednak nagłe uderzenie wody odrzuciło ją w bok, z dala od mężczyzny. Gruchnęła o ziemię, przygnieciona potężnym strumieniem i skrzywiła się z bólu. Gdy ustał, podniosła się na zdartych łokciach i zerknęła w stronę, skąd nadszedł atak.
― W porządku, Itachi-San? ― odezwał się jakiś niebiesko skóry facet. Wydawał się olbrzymi. Znacznie wyższy od reszty Akatsuki… Od większości ludzi, których kiedykolwiek spotkała.
― Tak, Kisame. W porządku. ― sapnął tamten, jednak na przekór własnym słowom ponownie się rozkaszlał. Krwią. Drugi mężczyzna podtrzymał go pod ramię.
― Powinieneś się oszczędzać, Itachi-San. Wiesz dobrze, jak może się to skończyć, jeśli przedobrzysz… ― Kolejny atak kaszlu przerwał wypowiedź niebieskoskórego. Mayu podniosła się chwiejnie i ukradkiem przyglądając się, jak Itachi zostaje zabrany gdzieś przez towarzysza, podbiegła z powrotem do Ryuu. Klęknęła przy nim i bez zastanowienia rozcięła materiał kamizelki i bluzki, odsłaniając ranę. Syknęła cicho, na widok głębokiej dziury, gdzieś w okolicach nerek.
― Bardzo boli? ― mruknęła, uwalniając leczniczą chakrę.
― Nie kurwa, łaskocze. ― odwarknął cicho Ryuu. Dziewczyna uśmiechnęła się z ulga. Sarkazm. Więc nie jest tak źle, jak się wydawało. Minęło kilka minut, a rana powoli zaczęła się zasklepiać. W pewnym momencie chłopak odwrócił się na brzuch i podniósł do siadu, krzywiąc lekko. ― Wystarczy. Pomóż reszcie.
― Ale Ryuu…
― Już! ― warknął i odepchnął od siebie siostrę. Spojrzała na niego niepewnie, ale posłusznie oddaliła się w kierunku walczących.
― Ale nie walcz już. - mruknęła na odchodnym.
Roześmiał się, gdy rzeźba orła zaczęła pikować w dół. Gdzieś na polanie zamajaczyła postać ojca. Mężczyzna przyglądał się uważnie jego poczynaniom, swoim sposobem unosząc kąciki ust w dumnym uśmieszku. Tuż przy ziemi, poderwał rzeźbę do góry, przelatując obok Deidary. Zaczął lądować. Już, już prawie się zatrzymał, gdy nagle… Ptak stracił na wysokości i zarył łbem o podłoże. Sshu przeleciał w przód i wyrżnął o ziemię. Syknął cicho podnosząc się na klęczki i wypluł z ust piach.
― Cholera. ― zaklął, zerkając na rozwaloną glinę, która jeszcze przed minutą była wielkim orłem.
― Zbyt gwałtownie zacząłeś lądować, hm. ― Usłyszał koło siebie głos Deidary. Podniósł się na nogi, otrzepując ubranie z brudu.
― Wiem. ― mruknął.
― Skoro wiesz, to dlaczego po raz kolejny popełniasz taki durny błąd, hm? ― prychnął wyniośle Deidara. Sshu spuścił lekko głowę, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. Zawsze to samo… Nigdy go nie pochwalił. Wiecznie tylko wytykał mu błędy. ― Idź coś zjeść, za godzinę masz kolejny trening. Chcę cię tu widzieć punkt szósta i ani minuty później. Jasne?
― Hai! ― skinął i odbiegł w kierunku budynku organizacji.
― Kim ty jesteś dzieciaku?
― Uchiha… Ryuu... ― wydyszał chłopak pomiędzy jednym i drugim uderzeniem katany. ― Syn Uchihy Sasuke. Twojego brata.
Itachi otworzył oczy szerzej i odskoczył w tył. Wyprostował się, mierząc bruneta zamyślonym spojrzeniem. A więc Sasuke… Ma syna? Praktycznie niewidoczny uśmieszek zagościł na ułamek sekundy na jego ustach. Potem jednak zniknął pod standardowa maską obojętności. ― Wiesz… Sasuke poprzysiągł kiedyś, że mnie zabije… Jak widać jednak, wciąż żyję. Ciekaw jestem, czy też jesteś taki słaby, jak on… ― roześmiał się szyderczo, a potem zniknął w chmarze czarnych kruków. Chłopak mocniej zacisnął dłoń na rękojeści katany, czujnie obserwując okolicę. Nagły szmer dobiegł go zza pleców. Gwałtownie odwrócił się w tamtą stronę, biorąc zamach mieczem. Katana ze świstem przecięła powietrze. Nie ma go przed nim, ani po bokach… Zerknął w górę. Nad nim też. Może być pod ziemią, albo… W drugiej dłoni uformował błyskawicę i odwracając się do tyłu, wymierzył dłonią przed siebie.
― Chido…! ― Za wolno. ― usłyszał koło ucha szept czarnowłosego, który jak spod ziemi wyrósł tuż za nim. Potem coś przeszyło jego plecy, a ubranie w zastraszająco szybkim tempie zaczęło nasiąkać krwią.
― Ryuu! ― Doszedł go rozpaczliwy krzyk. Kątem oka widział, jak Mayu swoim prawym sierpowym wbija w ziemię jakiegoś szaro włosego kolesia, a potem biegnie w ich stronę. Odskoczył od Itachiego i z trudem wyrwał z ciała kunaia. Odrzucił broń gdzieś w bok. Zrobił krok do przodu i zachwiał się. ― Ryuu! ― Różowo włosa dobiegła do niego i podtrzymała go. Przerażona spojrzała na krew sączącą się z rany na plecach, a potem ukradkiem zerknęła na twarz brata. Chociaż dobrze ukryty, to mimo wszystko na jego ustach gościł grymas bólu. Zacisnęła usta, ostrożnie kładąc chłopaka na brzuchu. Potem wściekła odwróciła się w stronę Itachiego. Mężczyzna przyglądał jej się, unosząc lekko brwi. ― Zdechniesz. ― syknęła, a jej dłoń otoczyła zielonkawa poświata.
― Hmm? To twój chłopak?
― Brat! ― krzyknęła i ruszyła biegiem w kierunku czarnowłosego. Dłonią wymierzyła w podbrzusze. Itachi syknął cicho, kiedy nie zdążył uchylić się od ciosu i chakra dziewczyny zablokowała jeden z witalnych punktów. Mayu, nie czekając na kontratak, uderzyła drugą dłonią w krtań. Itachi kaszlnął ciężko. Z jego ust trysnęła krew, skapując na twarz dziewczyny. Jednak mało ją to obchodziło. Zginając ręce w łokciach, odchyliła obie kończyny do tyłu. Wbiła wzrok w klatkę piersiową. Serce i przepona. Jeżeli nie chybi, będzie w stanie zaburzyć oddech i zatrzymać pracę serca. Jeżeli nie chybi… Wymierzyła cios w Itachiego, jednak nagłe uderzenie wody odrzuciło ją w bok, z dala od mężczyzny. Gruchnęła o ziemię, przygnieciona potężnym strumieniem i skrzywiła się z bólu. Gdy ustał, podniosła się na zdartych łokciach i zerknęła w stronę, skąd nadszedł atak.
― W porządku, Itachi-San? ― odezwał się jakiś niebiesko skóry facet. Wydawał się olbrzymi. Znacznie wyższy od reszty Akatsuki… Od większości ludzi, których kiedykolwiek spotkała.
― Tak, Kisame. W porządku. ― sapnął tamten, jednak na przekór własnym słowom ponownie się rozkaszlał. Krwią. Drugi mężczyzna podtrzymał go pod ramię.
― Powinieneś się oszczędzać, Itachi-San. Wiesz dobrze, jak może się to skończyć, jeśli przedobrzysz… ― Kolejny atak kaszlu przerwał wypowiedź niebieskoskórego. Mayu podniosła się chwiejnie i ukradkiem przyglądając się, jak Itachi zostaje zabrany gdzieś przez towarzysza, podbiegła z powrotem do Ryuu. Klęknęła przy nim i bez zastanowienia rozcięła materiał kamizelki i bluzki, odsłaniając ranę. Syknęła cicho, na widok głębokiej dziury, gdzieś w okolicach nerek.
― Bardzo boli? ― mruknęła, uwalniając leczniczą chakrę.
― Nie kurwa, łaskocze. ― odwarknął cicho Ryuu. Dziewczyna uśmiechnęła się z ulga. Sarkazm. Więc nie jest tak źle, jak się wydawało. Minęło kilka minut, a rana powoli zaczęła się zasklepiać. W pewnym momencie chłopak odwrócił się na brzuch i podniósł do siadu, krzywiąc lekko. ― Wystarczy. Pomóż reszcie.
― Ale Ryuu…
― Już! ― warknął i odepchnął od siebie siostrę. Spojrzała na niego niepewnie, ale posłusznie oddaliła się w kierunku walczących.
― Ale nie walcz już. - mruknęła na odchodnym.
Roześmiał się, gdy rzeźba orła zaczęła pikować w dół. Gdzieś na polanie zamajaczyła postać ojca. Mężczyzna przyglądał się uważnie jego poczynaniom, swoim sposobem unosząc kąciki ust w dumnym uśmieszku. Tuż przy ziemi, poderwał rzeźbę do góry, przelatując obok Deidary. Zaczął lądować. Już, już prawie się zatrzymał, gdy nagle… Ptak stracił na wysokości i zarył łbem o podłoże. Sshu przeleciał w przód i wyrżnął o ziemię. Syknął cicho podnosząc się na klęczki i wypluł z ust piach.
― Cholera. ― zaklął, zerkając na rozwaloną glinę, która jeszcze przed minutą była wielkim orłem.
― Zbyt gwałtownie zacząłeś lądować, hm. ― Usłyszał koło siebie głos Deidary. Podniósł się na nogi, otrzepując ubranie z brudu.
― Wiem. ― mruknął.
― Skoro wiesz, to dlaczego po raz kolejny popełniasz taki durny błąd, hm? ― prychnął wyniośle Deidara. Sshu spuścił lekko głowę, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. Zawsze to samo… Nigdy go nie pochwalił. Wiecznie tylko wytykał mu błędy. ― Idź coś zjeść, za godzinę masz kolejny trening. Chcę cię tu widzieć punkt szósta i ani minuty później. Jasne?
― Hai! ― skinął i odbiegł w kierunku budynku organizacji.
Podniósł
wzrok na ojca. Blondyn przyglądał mu się czujnie, ugniatając w dłoniach
wybuchowa glinę. Chłopak potrzasnął głową, odganiając resztki wspomnień.
Chwycił pomiędzy palce małe bomby i cisnął je w kierunku Deidary. Kiedy te
wybuchły, wytwarzając zasłonę dymną, ruszył biegiem w stronę mężczyzny. Wydobył
z kabury kunaie i chwytając je w obie ręce, skoczył na blondyna. Ojciec
zablokował jego ciosy i kopniakiem odrzucił go w tył. Niemal natychmiast posłał
w jego kierunku kilkanaście C1. Sshu, na widok chmary glinianych pająków,
wytworzył szybko większy ładunek i rzucił go pomiędzy nie, detonując następnie.
―
Walcz na poważnie, hm! ― ryknął na chłopca, kiedy
Sshu po raz kolejny został odrzucony przez wybuch i wyrżnął o ziemię.
― Ale… ― wyksztusił blondyn, zmuszając obolałe ciało do poruszenia się. Chociaż miał ochotę po prostu leżeć i się nie ruszać- każde najmniejsze drgnięcie sprawiało mu ból- to chciał też zaimponować jakoś ojcu.
― Masz walczyć tak, jakbyś chciał mnie zabić! Tak trudno to zrozumieć?! ― Deidara zacisnął pięść na materiale bluzki i podciągnął syna na nogi. ― Jeszcze raz!
Przez następne dwanaście godzin trenowali bez wytchnienia. Chłopakowi kilkakrotnie udało się nawet pokonać Deidarę… Prawie. W końcu zapadł zmrok. Sshu opadł wyczerpany na ziemię, nie zdoławszy wykrzesać chociaż odrobiny energii, żeby dojść do pokoju.
Na w pół przytomny z wyczerpania poczuł jak ktoś bierze go na ręce. Uchylił powieki i stwierdził, że to ojciec. Dziwne ciepło zalało go od środka, a prawie niewidoczny uśmiech zagościł na ustach. Resztki świadomości podpowiadały mu, że mężczyzna wszedł do jego pokoju i położył do łóżka.
― Dobrze się spisałeś, hm. ― Zdawało mu się, że słyszy jego głos. Ale to pewnie tylko sen…
― Ale… ― wyksztusił blondyn, zmuszając obolałe ciało do poruszenia się. Chociaż miał ochotę po prostu leżeć i się nie ruszać- każde najmniejsze drgnięcie sprawiało mu ból- to chciał też zaimponować jakoś ojcu.
― Masz walczyć tak, jakbyś chciał mnie zabić! Tak trudno to zrozumieć?! ― Deidara zacisnął pięść na materiale bluzki i podciągnął syna na nogi. ― Jeszcze raz!
Przez następne dwanaście godzin trenowali bez wytchnienia. Chłopakowi kilkakrotnie udało się nawet pokonać Deidarę… Prawie. W końcu zapadł zmrok. Sshu opadł wyczerpany na ziemię, nie zdoławszy wykrzesać chociaż odrobiny energii, żeby dojść do pokoju.
Na w pół przytomny z wyczerpania poczuł jak ktoś bierze go na ręce. Uchylił powieki i stwierdził, że to ojciec. Dziwne ciepło zalało go od środka, a prawie niewidoczny uśmiech zagościł na ustach. Resztki świadomości podpowiadały mu, że mężczyzna wszedł do jego pokoju i położył do łóżka.
― Dobrze się spisałeś, hm. ― Zdawało mu się, że słyszy jego głos. Ale to pewnie tylko sen…
Ostrza
kunaiów skrzyżowały się z głośnym szczeknięciem. Sshu wbił wzrok w twarz ojca,
a on swoim zwyczajem odpowiedział mu prześmiewczym spojrzeniem, a potem
wymierzył pięścią w brzuch chłopaka. Blondyn zablokował cios i kopnął go w
brzuch, odpychając tym samym w tył. Z
kabury wydobył kilka shurikenów i cisnął nimi przed siebie. W momencie, gdy
mężczyzna zablokował ostrza kunaiem, chłopak podbiegł do niego i kopnięciem
podciął mu nogi. Deidara zachwiał się i upadł na plecy, a Sshu natychmiast przygwoździł
go do ziemi własnym ciałem. Przyłożył ostrze noża do krtani ojca.
― No co jest? Na co czekasz, hm? ― prychnął blondyn, widząc wahanie syna. Czuł jak ostry metal drażni skórę na szyi, a przy każdym przełknięciu śliny zostawia na niej płytkie, nieszkodliwe cięcie. ― No dalej, sam mówiłeś, że mnie zabijesz. ― zaśmiał się złośliwie, jednak chłopak nie reagował. Przez cały czas wpatrywał się w twarz ojca nieodgadnionym wzrokiem, raz po raz zaciskając i rozluźniając pięść na rękojeści kunaia. ― Spójrz, co ta dziewczyna z tobą zrobiła. Znowu jesteś słaby, jak kiedyś… Bezużyteczna suka. ― dalej drążył. Po ostatnim stwierdzeniu resztki oporów kołaczących się w umyśle chłopaka zniknęły. Gwałtownym ruchem zatopił w krtani Deidary ciemne ostrze. Chwiejnie podniósł się na nogi, wpatrując się w ciało przed sobą. Nagle zaczęło tracić kolor. Zmarszczył brwi, wpatrując się w przemianę. Skóra, włosy, ubranie… Wszystko zmieniło się w jednolitą, białą masę.
Glina, stwierdził z niedowierzaniem.
― Wciąż cie na to nabierasz, hm? ― usłyszał za sobą kpiący głos.
― No co jest? Na co czekasz, hm? ― prychnął blondyn, widząc wahanie syna. Czuł jak ostry metal drażni skórę na szyi, a przy każdym przełknięciu śliny zostawia na niej płytkie, nieszkodliwe cięcie. ― No dalej, sam mówiłeś, że mnie zabijesz. ― zaśmiał się złośliwie, jednak chłopak nie reagował. Przez cały czas wpatrywał się w twarz ojca nieodgadnionym wzrokiem, raz po raz zaciskając i rozluźniając pięść na rękojeści kunaia. ― Spójrz, co ta dziewczyna z tobą zrobiła. Znowu jesteś słaby, jak kiedyś… Bezużyteczna suka. ― dalej drążył. Po ostatnim stwierdzeniu resztki oporów kołaczących się w umyśle chłopaka zniknęły. Gwałtownym ruchem zatopił w krtani Deidary ciemne ostrze. Chwiejnie podniósł się na nogi, wpatrując się w ciało przed sobą. Nagle zaczęło tracić kolor. Zmarszczył brwi, wpatrując się w przemianę. Skóra, włosy, ubranie… Wszystko zmieniło się w jednolitą, białą masę.
Glina, stwierdził z niedowierzaniem.
― Wciąż cie na to nabierasz, hm? ― usłyszał za sobą kpiący głos.
Metal szczeknął, kiedy skrzyżował ostrze
tanto z kunaiem ojca. Sshu uśmiechnął się cwaniacko i wymierzył kopniaka w
brzuch mężczyzny.
― Przeklęty Uchiha. ― syknął blondyn, podnosząc się na łokciach. Tak się kończą treningi z Itachim… Uczy dzieciaka swoich fałszywych zagrywek. Chłopiec doskoczył do ojca i własnym ciężarem przygważdżając go z powrotem do ziemi, wbił kunai w brzuch. Miał ku temu małe opory, no ale… Ojciec sam mówił, ze ma walczyć tak, jakby chciał go zabić, prawda? Poza tym, mają już tu duet zombie, więc ożywić go w wypadku ewentualnej śmierci, to chyba nie problem…? Przerwał rozmyślania, zerkając na ranę. W miejscu, gdzie powinna pojawić się krwawa plama, pojawiła się biała glina. Co więcej, w ogóle nie słyszał wyzwisk ojca. A on zawsze wyzywał i klął, kiedy obrywał. Nie, żeby się gniewał… Po prostu jak Sshu trafiał, to cięcie wykonywał tak pokracznie, że było bardziej bolesne, niż na to wyglądało. Podniósł się na nogi i przekrzywiając głowę, wpatrywał się zdezorientowany w kupkę gliny przed sobą. ― Orientuj się, hm! ― Nim zdążył zareagować, potężny wybuch cisnął nim o drzewo niczym zabawką.
― Przeklęty Uchiha. ― syknął blondyn, podnosząc się na łokciach. Tak się kończą treningi z Itachim… Uczy dzieciaka swoich fałszywych zagrywek. Chłopiec doskoczył do ojca i własnym ciężarem przygważdżając go z powrotem do ziemi, wbił kunai w brzuch. Miał ku temu małe opory, no ale… Ojciec sam mówił, ze ma walczyć tak, jakby chciał go zabić, prawda? Poza tym, mają już tu duet zombie, więc ożywić go w wypadku ewentualnej śmierci, to chyba nie problem…? Przerwał rozmyślania, zerkając na ranę. W miejscu, gdzie powinna pojawić się krwawa plama, pojawiła się biała glina. Co więcej, w ogóle nie słyszał wyzwisk ojca. A on zawsze wyzywał i klął, kiedy obrywał. Nie, żeby się gniewał… Po prostu jak Sshu trafiał, to cięcie wykonywał tak pokracznie, że było bardziej bolesne, niż na to wyglądało. Podniósł się na nogi i przekrzywiając głowę, wpatrywał się zdezorientowany w kupkę gliny przed sobą. ― Orientuj się, hm! ― Nim zdążył zareagować, potężny wybuch cisnął nim o drzewo niczym zabawką.
Sshu
uniósł się na drżących rękach i podniósł głowę, szukając wzrokiem ojca. Jest.
Stał sobie z tyłu, jak gdyby nigdy nic podrzucając w dłoni glinianą bombę.
Powoli, nieśpiesznie ruszył w kierunku chłopaka, przyglądając mu się z
niezadowoleniem. Blondyn spróbował się podnieść, jednak w momencie, gdy zaczął
się prostować, straszliwy ból przeszył jego ciało. No oczywiście... Wybuch
nastąpił niemalże przy jego plecach, dodatkowo rąbnął o drzewo. Czuł piekącą
ranę wzdłuż całego kręgosłupa.
― Szlag by to… ― syknął i z trudem uniósł się na nogach.
― No, no, no… ― Deidara cmoknął pod nosem. ― O ile dobrze pamiętam, ostatnio nie ruszałeś się po czymś takim przez tydzień, hm… ― Zatrzymał się przed nim, unosząc zawadiacko brwi. ― Nie walcz ze mną, Sshu. Dobrze wiesz, że nie dasz rady mnie zabić. Jesteś na to za miękki. ― Uśmiechnął się kpiąco i nie czekając na odpowiedź, dźgnął chłopaka kunaiem w brzuch. Blondyn otworzył oczy szerzej i mimo, ze otworzył usta, nie wydał żadnego dźwięku. Deidara przysunął się do niego. ― Mogłem skończyć z tobą wtedy, hm. Oszczędziłbym sobie zachodu. ― wysyczał i pchnął go w przód. Sshu wleciał plecami na następne drzewo, na nowo podrażniając ranę po wybuchu. Zgiął się w pół, dociskając dłoń do krwawiącego brzucha, a drugą oparł się ciężko o pień. Uniósł głowę, przyglądając się postaci ojca. Mężczyzna ze znudzeniem kręcił kunaiem na palcu, a w drugiej dłoni formował jedną ze swoich rzeźb. ―Zanim spotkałem Seiko, twoją matkę, byłem na misji… ― Podniósł na chłopaka wzrok. ―Razem z Mistrzem mieliśmy zapolować na Jednoogoniastego. Potem, kiedy już wydobyliśmy go z tego frajera, Kazekage, napatoczyła się Konoha. Pamiętasz? Opowiadałem ci o tym kiedyś... Jak walczyłem z Naruto Uzumakim i Kakashim Hatake. Jak straciłem obie ręce, a Mistrz poległ, zabity przez tą różową dziwkę i jakąś starą babę. Potem Lider ożywił go dzięki Rinneganowi, a mi Kakuzu doszył ręce. Ale nie były już tak sprawne, jak kiedyś, hm… Powiem ci coś Sshu. Zanim was znaleźliśmy, zastanawiałem się, czy byłbyś w stanie ze mną wygrać. Kilka razy prawie ci się udało. W sumie, to cieszyłbym się, gdybyś dał radę. Wiesz, w końcu cię trenowałem, hm. No i jesteś moim synem… Ale teraz… ― zrobił przerwę, jakby się nad czymś zastanawiał ―Nie możesz się ruszyć. Nie mam możliwości chybić. I tak sobie myślę, że naprawie to, co spieprzyłem dziewiętnaście lat temu. Co ty na to, hm? ― Uśmiechnął się wrednie i przymykając jedno oko, wyprostował rękę, celując w chłopaka. ― No, Sshu. Pożegnaj się ładnie. ― wysyczał. Chłopak w bezruchy przyglądał się, jak usta na dłoni jego ojca rozchylają się, a ze środka wylatuje kilka C1. Zacisnął powieki, szykując się na atak. Usłyszał jeszcze „Katsu”, a potem wszystko inne zostało zagłuszone przez głośny wybuch. Mimo to, nie czuł nic. Niepewnie otworzył oczy. Przed sobą zobaczył dziwną, błękitną półkulę, rozpraszającą całą falę po uderzeniową. Smugi dymu, ognia i pyłu rozprysły się na tej dziwacznej tarczy, niczym woda na kamieniu.
Po chwili zaczęła się rozmywać, jakby rozwiewał ja wiatr, aż wreszcie cała zniknęła, a przed Sshu stanął brązowowłosy chłopak.
― Sinji. ― wydukał tylko blondyn. Hyuuga zerknął na niego przez ramię, a potem odwrócił się z powrotem do Deidary, ustawiając się w typowej dla swojego klanu pozycji do ataku.
Mężczyzna zadarł głowę lekko do góry, mrużąc oczy, a na ustach zagościł mu grymas niezadowolenia.
― A ty tu czego? ― warknął do przybysza.
― Mam z twoim synem niedokończone porachunki ― zaczął szatyn ― więc wybacz, ale… Nie pozwolę ci go zabić. Byakugan! ― Aktywował Kekkei Genkai i nie czekając na odpowiedź, ruszył w kierunku Nukenina. Jego dłonie otoczyła niebieska poświata. Deidara nie wiedząc, czego się spodziewać, zablokował cios ramieniem. Gdy chciał przekazać chakrę do dłoni i uformować ładunek, ku jego zdumieniu stało się to niemalże niewykonalne.
― Co do… ― nie dokończył. Przerwał mu potężny cios z boku. Zdezorientowany podniósł się na łokciach. Przed sobą zobaczył parę nastolatków, chłopaka i dziewczynę. ― Ty? ― prychnął w kierunku Kasumi. Podniósł się na nogi i sprawna ręką sięgnął do torby. Dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie.
― Masz beznadziejnego ojca, Sshu. ― mruknęła, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Deidara odpowiedział jej ironicznym uśmieszkiem i zerknął gdzieś za nich. Na widok zbliżającej sie postaci, jego uśmiech poszerzył znacznie. Z powrotem odwrócił wzrok na przeciwników, rzucając im kpiące spojrzenie
― Dobra szczeniaki, dość gadania. – Wyprostował się. ― Pożegnajcie się ładnie.
― Kas, uważaj! ― Usłyszeli krzyk Sshu. Dziewczyna odwróciła się do niego i pierwsze, co zobaczyła, to wielki, mechaniczny ogon marionetki, zmierzający w jej kierunku. Sinji momentalnie przyciągnął ją do siebie, zasłaniając własnym ciałem przed ciosem.
KLIKAMY!
Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Z nikąd pojawił się Ryuu. Odepchnął ich w bok, ale sam nie zdążył się odsunąć. Odrętwiali wpatrywali się w wielki ogon, przyszpilający go do drzewa. Czarnowłosy skrzywił się, usiłując wyciągnąć z ciała zatruty szpikulec. Fioletowa ciecz pokrywająca cały kolec mieszała się z krwią wyciekającą z klatki piersiowej.
Pierwsza oprzytomniała Kasumi. Podniosła się na nogi i podbiegła go Ryuu. Ignorując łzy cisnące jej się do oczu, zaczęła uderzać w mechaniczny ogon, chcąc go rozbić i uwolnić chłopaka. Uchiha przypatrywał się jej poczynaniom ze stoickim spokojem. Jej głos drżał od powstrzymywanego płaczu, a ciosy były żałośnie słabe, nie przynoszące żadnych efektów. Głosy zdawały się być oddalone. Zamglonym spojrzeniem obiegł całą okolicę. Widział Deidarę, przyglądającego się całemu zajściu z kpiącym uśmieszkiem, widział Sinjiego, wytrzeszczającego na niego oczy w niedowierzającym spojrzeniu i widział Sshu, z trudem idącego w ich kierunku… A potem… Potem rozległ się rozpaczliwy krzyk Mayu. Zerknął w kierunku, skąd dochodził. Dziewczyna zakrywała usta jedną dłonią, w drugiej ściskając ostrze jego katany.
Uśmiechnął się nieznacznie.
Przez cały czas spędzony z nimi zaczął doceniać towarzystwo rówieśników… Nie przeszkadzali mu już tak, jak kiedyś. Mógłby się nawet pokusić o nazwanie ich przyjaciółmi… Mógłby? Chyba tak…
Później pojawił się rudowłosy mężczyzna. Oznajmił, że
Itachi, Hidan i Kisame są niezdolni do walki, więc dają sobie spokój z córką
Hokage. Ogon puścił, wracając do właściciela, a Ryuu zsunął się po drzewie,
prosto na ziemię.― Szlag by to… ― syknął i z trudem uniósł się na nogach.
― No, no, no… ― Deidara cmoknął pod nosem. ― O ile dobrze pamiętam, ostatnio nie ruszałeś się po czymś takim przez tydzień, hm… ― Zatrzymał się przed nim, unosząc zawadiacko brwi. ― Nie walcz ze mną, Sshu. Dobrze wiesz, że nie dasz rady mnie zabić. Jesteś na to za miękki. ― Uśmiechnął się kpiąco i nie czekając na odpowiedź, dźgnął chłopaka kunaiem w brzuch. Blondyn otworzył oczy szerzej i mimo, ze otworzył usta, nie wydał żadnego dźwięku. Deidara przysunął się do niego. ― Mogłem skończyć z tobą wtedy, hm. Oszczędziłbym sobie zachodu. ― wysyczał i pchnął go w przód. Sshu wleciał plecami na następne drzewo, na nowo podrażniając ranę po wybuchu. Zgiął się w pół, dociskając dłoń do krwawiącego brzucha, a drugą oparł się ciężko o pień. Uniósł głowę, przyglądając się postaci ojca. Mężczyzna ze znudzeniem kręcił kunaiem na palcu, a w drugiej dłoni formował jedną ze swoich rzeźb. ―Zanim spotkałem Seiko, twoją matkę, byłem na misji… ― Podniósł na chłopaka wzrok. ―Razem z Mistrzem mieliśmy zapolować na Jednoogoniastego. Potem, kiedy już wydobyliśmy go z tego frajera, Kazekage, napatoczyła się Konoha. Pamiętasz? Opowiadałem ci o tym kiedyś... Jak walczyłem z Naruto Uzumakim i Kakashim Hatake. Jak straciłem obie ręce, a Mistrz poległ, zabity przez tą różową dziwkę i jakąś starą babę. Potem Lider ożywił go dzięki Rinneganowi, a mi Kakuzu doszył ręce. Ale nie były już tak sprawne, jak kiedyś, hm… Powiem ci coś Sshu. Zanim was znaleźliśmy, zastanawiałem się, czy byłbyś w stanie ze mną wygrać. Kilka razy prawie ci się udało. W sumie, to cieszyłbym się, gdybyś dał radę. Wiesz, w końcu cię trenowałem, hm. No i jesteś moim synem… Ale teraz… ― zrobił przerwę, jakby się nad czymś zastanawiał ―Nie możesz się ruszyć. Nie mam możliwości chybić. I tak sobie myślę, że naprawie to, co spieprzyłem dziewiętnaście lat temu. Co ty na to, hm? ― Uśmiechnął się wrednie i przymykając jedno oko, wyprostował rękę, celując w chłopaka. ― No, Sshu. Pożegnaj się ładnie. ― wysyczał. Chłopak w bezruchy przyglądał się, jak usta na dłoni jego ojca rozchylają się, a ze środka wylatuje kilka C1. Zacisnął powieki, szykując się na atak. Usłyszał jeszcze „Katsu”, a potem wszystko inne zostało zagłuszone przez głośny wybuch. Mimo to, nie czuł nic. Niepewnie otworzył oczy. Przed sobą zobaczył dziwną, błękitną półkulę, rozpraszającą całą falę po uderzeniową. Smugi dymu, ognia i pyłu rozprysły się na tej dziwacznej tarczy, niczym woda na kamieniu.
Po chwili zaczęła się rozmywać, jakby rozwiewał ja wiatr, aż wreszcie cała zniknęła, a przed Sshu stanął brązowowłosy chłopak.
― Sinji. ― wydukał tylko blondyn. Hyuuga zerknął na niego przez ramię, a potem odwrócił się z powrotem do Deidary, ustawiając się w typowej dla swojego klanu pozycji do ataku.
Mężczyzna zadarł głowę lekko do góry, mrużąc oczy, a na ustach zagościł mu grymas niezadowolenia.
― A ty tu czego? ― warknął do przybysza.
― Mam z twoim synem niedokończone porachunki ― zaczął szatyn ― więc wybacz, ale… Nie pozwolę ci go zabić. Byakugan! ― Aktywował Kekkei Genkai i nie czekając na odpowiedź, ruszył w kierunku Nukenina. Jego dłonie otoczyła niebieska poświata. Deidara nie wiedząc, czego się spodziewać, zablokował cios ramieniem. Gdy chciał przekazać chakrę do dłoni i uformować ładunek, ku jego zdumieniu stało się to niemalże niewykonalne.
― Co do… ― nie dokończył. Przerwał mu potężny cios z boku. Zdezorientowany podniósł się na łokciach. Przed sobą zobaczył parę nastolatków, chłopaka i dziewczynę. ― Ty? ― prychnął w kierunku Kasumi. Podniósł się na nogi i sprawna ręką sięgnął do torby. Dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie.
― Masz beznadziejnego ojca, Sshu. ― mruknęła, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Deidara odpowiedział jej ironicznym uśmieszkiem i zerknął gdzieś za nich. Na widok zbliżającej sie postaci, jego uśmiech poszerzył znacznie. Z powrotem odwrócił wzrok na przeciwników, rzucając im kpiące spojrzenie
― Dobra szczeniaki, dość gadania. – Wyprostował się. ― Pożegnajcie się ładnie.
― Kas, uważaj! ― Usłyszeli krzyk Sshu. Dziewczyna odwróciła się do niego i pierwsze, co zobaczyła, to wielki, mechaniczny ogon marionetki, zmierzający w jej kierunku. Sinji momentalnie przyciągnął ją do siebie, zasłaniając własnym ciałem przed ciosem.
KLIKAMY!
Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Z nikąd pojawił się Ryuu. Odepchnął ich w bok, ale sam nie zdążył się odsunąć. Odrętwiali wpatrywali się w wielki ogon, przyszpilający go do drzewa. Czarnowłosy skrzywił się, usiłując wyciągnąć z ciała zatruty szpikulec. Fioletowa ciecz pokrywająca cały kolec mieszała się z krwią wyciekającą z klatki piersiowej.
Pierwsza oprzytomniała Kasumi. Podniosła się na nogi i podbiegła go Ryuu. Ignorując łzy cisnące jej się do oczu, zaczęła uderzać w mechaniczny ogon, chcąc go rozbić i uwolnić chłopaka. Uchiha przypatrywał się jej poczynaniom ze stoickim spokojem. Jej głos drżał od powstrzymywanego płaczu, a ciosy były żałośnie słabe, nie przynoszące żadnych efektów. Głosy zdawały się być oddalone. Zamglonym spojrzeniem obiegł całą okolicę. Widział Deidarę, przyglądającego się całemu zajściu z kpiącym uśmieszkiem, widział Sinjiego, wytrzeszczającego na niego oczy w niedowierzającym spojrzeniu i widział Sshu, z trudem idącego w ich kierunku… A potem… Potem rozległ się rozpaczliwy krzyk Mayu. Zerknął w kierunku, skąd dochodził. Dziewczyna zakrywała usta jedną dłonią, w drugiej ściskając ostrze jego katany.
Uśmiechnął się nieznacznie.
Przez cały czas spędzony z nimi zaczął doceniać towarzystwo rówieśników… Nie przeszkadzali mu już tak, jak kiedyś. Mógłby się nawet pokusić o nazwanie ich przyjaciółmi… Mógłby? Chyba tak…
Deidara rzucił coś o ich zasranym szczęściu i wskoczył na glinianą sowę. Szczęściu? Czy mieli szczęście? Znaleźli Kas, udało mu się obronić przyjaciół…. Chyba mieli…
Bezwładnie przechylił się w bok i opadł na ziemię. Poharatane płuca wypełniały się krwią, utrudniając oddychanie. Tak samo jak uszkodzone serce. Z każda chwilą z coraz większą trudnością przepompowywało krew.
Rozkaszlał się, a z ust pociekła mu ciemnobordowa posoka.
Mayu dobiegła do brata i zaczęła go leczyć. Jasnozielona poświata wokół jej dłoni słabła jednak coraz bardziej.
― Nie... Nie teraz. Nie teraz. Nie teraz… ― mamrotała jak w letargu, z rozpaczą przyglądając się, jak nikną resztki jej chakry. Akurat teraz, gdy była najbardziej potrzebna. ― Ty idioto. Przeklęty kretynie… ― Głos drżał jej od płaczu. Uniosła głowę czarnowłosego i położyła sobie na kolanach. ― Mówiłam… Mówiłam, że masz się nie mieszać do walki. ― szlochała cicho. ― Czy ty chociaż raz w życiu nie możesz mnie posłuchać? Ryuu, ty durniu! ― Gładziła go po policzku i czole, na którym wystąpiły drobne kropelki potu. Trucizna w zastraszającym tempie rozprzestrzeniała się po ciele chłopaka. ― Ty pieprzony durniu.
― Zamknij się… Mayu… ― wydyszał z trudem i znowu się rozkaszlał, krztusząc się własną krwią. ― Za… Za dużo gadasz, wiesz?
― Sam się zamknij, panie ‘wiem-najlepiej’. Zawsze robisz to, co ci się podoba, a teraz… A teraz masz kurwa dziurę w piersi… ― Gładziła go kciukiem po skroni. Łzy rzewnie spływały po jej policzkach, skapując na twarz bruneta.
― Ale nadal jestem zabójczo przystojny, co nie? ― szepnął i uśmiechnął się kpiąco, a potem na nowo zaniósł kaszlem. Stróżka ciemnej krwi spłynęła mu z kącika ust, skapując po chwili na tunike dziewczyny, pozostawiając na niej krwawą plamkę. Uniósł rękę i chwycił słabo dłoń siostry. ― Mayu… Przeproś ode mnie rodziców... ― mruknął niemal niedosłyszalnie.
― Ryuu... Ryuu! ―Potrząsnęła nim delikatnie, ale nie odpowiadał. Spojrzała w zimne, pozbawione blasku, czarne oczy brata. Wpatrywały się gdzieś, nieobecne. ― Nie zostawiaj mnie tu kretynie! ― krzyknęła, wtulając się w zakrwawioną pierś chłopaka.
***
Tija... Cóż mogę powiedzieć?
Gomenasai minna?
Wiedzcie, że z niewiadomych powodów ryczałam przy pisaniu tego. Może dlatego, ze sama wykreowałam Ryuu i mimo wszytsko lubiłam go? Nie wiem...
Komentujcie!
A w Kompendium opisy technik!
I zdjęcia marionetek Tomoe:
Fujin (Bóg Wiatru)
Hayabysa (Sokół)
Kyuuketuski (Wampir)
Rysowałam je samodzielnie, dlatego proszę o nie kopiowanie zdjęć bez mojej zgody!
Tija... Cóż mogę powiedzieć?
Gomenasai minna?
Wiedzcie, że z niewiadomych powodów ryczałam przy pisaniu tego. Może dlatego, ze sama wykreowałam Ryuu i mimo wszytsko lubiłam go? Nie wiem...
Komentujcie!
A w Kompendium opisy technik!
I zdjęcia marionetek Tomoe:
Fujin (Bóg Wiatru)
Kyuuketuski (Wampir)
Rysowałam je samodzielnie, dlatego proszę o nie kopiowanie zdjęć bez mojej zgody!
Wiedziałam, że skończy się czyjąś śmiercią… ALE JA, KURWA, OBSTAWIAŁAM MAYU! Ryuu za przystojny jest...
OdpowiedzUsuńSasori… Ty rudzielcu mój ;) Z Tomoe przegrałeś? Haha :D
I Itachi… Kurczę… Nie umiem go opisać… Był taki zimny… Chociaż to Itachi… xD
Pozdrawiam i mam nadzieję, że jutro będzie One-shot :)
Oneshot tak jak planowalam wcześniej będzie dopiero po zakończeniu LISF, jako zapychacz przed drugm opowiadaniem.
UsuńTsu... Pobeczałam się przez ciebie... Jeszcze ta muzyka... Jakoś nie lubiłam Ryuu, ale no kurwa... Zrobiłaś nastrój, no.
OdpowiedzUsuńWgl cała notka była taka... taka klimatyczna i trochę smutna. Były też śmieszne teksty xD Ale najbardziej podobało mi się, jak przeplatałaś wspomnienia Sshu z teraźniejszymi wydarzeniami. Naprawdę, notka genialna :D
I wybacz mi, że taki krótki i wgl chujowy komentarz, ale ledwo żyję :(
Pozdrawiam i czekam na next!!!
Od czego by tu zacząć... Hmm... A mam!
OdpowiedzUsuńTa retrospekcja, Sasori niezły z ciebie trener, poprostu wybitny! Oberwie ci się, przysięgam to ( tym razem zasłuzył )!
Walka na którą czekałam Sasori vs Tomoe... Aż nie wierze że przegrał. A wydawało się to niemożliwe.
Ryuu walczył z Itachim, a ten specialnie przerwał walkę... Irytujący jest i to cholernie.
Mayu walneła Hidana, pewnie się cieszył bo to masochista...
Kolejna retrospekcja treningu z Deidarą, szczerze? A ja myślałam że Sasori i Itachi to zimne i bezduszne chu.je, a tu co? Deidara jest taki... Normalnie szok. Niespodziewałam się że go takiego zrobisz.
Sinji dołącza do walki i Dei nie wie co zrobić. Aż mi się przypomniała scena z Shippuudena gdy mowił " Chciałbym na własnej skórze poznać, czym różni sie Byakugan od mocy Sharingana Itachiego..." czy jakoś tak. I poznał, i praktycznie przegrał z mocą klanu Hyuuga.
Sasori wraca na scenę używając ogonu Hiruko( albo swojej żerdzi w brzuchu ) próbuje przebić Kasumi, Shinji ją zasłania, a jego Ryuu który pojawia się z nikąd. Muszę przyznać że smutno mi się zrobiło, gdy został przebity, chociaż nie lubie Uchihów ( poza Itachim i Madarą oczywiście ). Kas rozpacza, gdy jej pierwsza miłość odchodzi. A Shinji nigdy nie dowie się prawdy. Może Mayu mu ją kiedyś wyjawi?
Mayu, trochę ( ale tylko TROCHĘ ) mi jej żal. Stracić brata, w dodatku umiera w jej ramionach. Nie dziwie się że zaczeła wrzeszczeć. Chociaż ich kłótnia na końcu była taka etto... Taka jakby pożegnalna.
Pojawia się Pain i rozkazuje odwrót... Po nim spodziewałam się słow " Itami wo shire... Shinra Tensei" ( chyba tak się pisze, nie wiem ) albo czegoś takiego. W ogóle gdzie wcieło Konan? Cały czas mnie zastanawia czy nie zagineła w akcji.
Trochę szkoda że, nie wroczyła Konoha. Całe Drużyny 7,10, i 11. Wtedy była by rozpierducha. Sasori odpłacił by się Różowowłosej idiotce za zabicie go. Deidara, Naruto. Kakuzu i Hidan Shikamaru. Pain Naruto itd.
To by było piękne....
Ale ostatecznie wygrało i tak Akatsuki *zaciesz*. Chociaż Sasori i tak oberwie * Sasori unika spektakularnie rzuconej encyklopedii przez Itami...*
To już ostatni rozdział? Czy dasz ten wątek z Mayu co sugerowałam kiedyś tam?
A może będzie to co myśle że będzie?? XD
Ogólnie rozdział mi się bardzo podobał tylko mało Sasoriego T,T... XD
Weny Tsu!!
Niee będzie jeszcze... Yyy nie wiem w sumie ile xD
UsuńA później, będzie to co myślę że będzie?
UsuńTO już chyba sobie daruje. Za dużo szoku dla Sasia by było... Zszedłby na zawał jeszcze i nie mogłabym nim poniewierać xD
UsuńChyba bym płakała jakby dostał zawału ( czujesz sarkazm nie ? )
UsuńW ogóle śliczne marionetki *,*
Rozdział boski! Płakałam pod sam koniec... Ale , że Dei taki bezduszny? Pein przerywa walkę? Tam gdzie śmierć tam zawsze jest śmierć.... Taa.... Żal mi Kasumi i Mayu.... Popieram pomysł Itami. Czemu Konoha nie dotarła? Byłaby niezła walka z tego.... Nie wiem co jeszcze napisać oprócz tego, że czekam na next'a, życzę dużo weny....
OdpowiedzUsuńNo tak się zastanawiałam, jak skomentować tą zajebistość :D No i myślę, że nie unikniesz mojego słodzenia :P
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział! Długi i tyle się w nim dzieje, że aż nie wiem od czego by tu zacząć xD wszystko było równie zajebiste xD
No to tak, muszę ci powiedzieć, że świetnie opisujesz walki, normalnie jestem nimi bardzo zachwycona :D wszystko fajnie sobie mogłam wyobrazić i w ogóle ;D
Walka Sasoriego z Tomoe była boska ;D fajnie wszystko przemyślałaś - no kurde jestem dumna, że czytam twoje opowiadanie :D
Walka rodziny Uchiha też była super - wykorzystali walkę też dla celów takiego rewanżu z wujkiem - super ;D I to było takie prawdziwe, że nie dali mu rady ^^ Plus ujawnia się jego choroba - ciekawe, ciekawe jak to się dla niego skończy - tyle szczęścia, że jest osłabiony, więc Mayyu da mu radę jakby co xD
No i w końcu walka Deidary i Sshu, ojca z synem - epicko too zrobiłaś, chodzi mi o te nałożenie retrospekcji, jakie to było piękne ;D Tak kłębiła się we mnie wiara, że Dei jednak stanie po stronie Sshu, ale zrobiłaś z niego takiego człowieka-skurwiela xD jak mógł chcieć zabić własnego potomka... straszne! xD
W końcu, śmierć Ryuu - nienawidzę ej muzyczki, którą zapodałaś... jakoś mam przy niej dreszcze i szklą mi się oczy xD a jeszcze takie teksty - umarł osłaniając przyjaciół, jakie to piękne xD jak nie Uchiha xD
No to ja z niecierpliwością czekam na next'a :)
Życzę weny i pozdrawiam gorąco :):*
oooooooooooo jeb. Dobra, nie spodziewałam się. W sumie nie wiem czy mi jest smuto czy nie. Raczej tak dziwnie. Nie przepadałam na Ryuu, ale genialnie opisałaś scenę jego śmierci, no i ta melodia.. podstawowy soundtrack z Naurto, ale cholernie poruszający za każdym razem gdy go słyszę
OdpowiedzUsuńO rany rany, co by tu jeszcze.. podoba mi się to jak przeplatałaś retrospekcje a aktualnymi wydarzeniami. Z rozdziału na rozdział coraz mnie lubię Deidare, ludzie co za skurwysyn! ;__;
Pozdrawiam, buziaki ;3
...
OdpowiedzUsuńIdę emosić do kąta =3= Albo pod biurko/łóżko/ew. na krześle... == Poryczałam się, no! TT^TT Ryuu ;___; Nie umieraj! T.T I musiałaś jeszcze dodać ten soundtrack? T^T Szkoda gościa :c A jak się Sasuke i Sakura dowiedzą, to dopiero będzie masakra... Nosz fak =3=
A co do reszty, to było git xd Podobała mi się walka Sshu i Deia. Fajnie, że wplotłaś między to wspomnienia. Tomoe też super jest :D Strasznie mi się podobały opisy jej marionetek xd
Shinji uratował Sshu... W sumie, można się tego było spodziewać xD
Ogólnie rozdział super, ale i tak cię nie lubię =3=
Weny i już tak nie pisz >,< xd
Jak mogłaś?! TT^TT
OdpowiedzUsuńAle rozdział mi się strasznie podobał :3 ale Ryuu :(
Deidarę to mam ochotę rozszarpać! I Itachiego też! Chociaż mniej...
Własnie... walka ojca i syna... GENIALNA!
I te wspomnienia... ^^
Świetnie opisałaś walki zarówno Tomoe jak i Sshu i jestem z tego powodu uradowana chociaż popadłam w rozpacz po śmierci Uchihy... oj popadłam... xD
No po prostu to było wszystko cudowne!
Pozdrawiam i dalej rozpaczam..;*
Rozdział świetny, taki cudny *w*
OdpowiedzUsuńPodobało mi się wszystko, tylko czemu uśmierciłaś Ryuu? No kobieto no! Nie rozumiem cię... xd
Nie chce mis się pisać jakiegoś super twórczego komentarza, więc musisz zadowolić się tym czymś, bo komem tego raczej się nie nazwie, heh
Pozdrawiam ;*
niedawno skończyłam właśnie czytać tego bloga, bardzo mi się podobał, trochę to smutne, że uśmierciłaś Ryuu, ale nie chcwile... dlaczego TO zrobiłaś?????????? tak bardzo go polubiłam pod koniec noo! dobra potem sobie popłacze, w każdym razie opowiadanie było zarąbiste, a Deidara, ale z niego skurczybyka zrobiłaś, ale chyba właśnie za ten charakterek go kocham !!
OdpowiedzUsuńNotka genialna, świetnie piszesz, naprawdę.
OdpowiedzUsuńNie lubiłam Ryuu, ale ta muzyka... Moje kamienne serce było bliskie zmiękczenia czyli po ludzku mówiąc prawie uroniłam łzę, jednak nie, huehue. a piosenka iście wiedźmińska, lol xd.